niedziela, 22 grudnia 2013

21 (23?) tydzień ciąży - ciąża to taki piękny czas w życiu kobiety?

Rzeczy do zrobienia się mnożą i mnożą. Powinny się dodawać, ale mam wrażenie, że coś im się pomyliło. Może ktoś powinnam im zaaplikować jakiś środek antykoncepcyjny?
W związku z moim zabieganiem uraczę Was drodzy czytelnicy fascynującą historią o bojlerze. Kiedy człowiek ma wszystko pięknie poukładane i zaplanowane co do minuty, to zawsze coś musi wyskoczyć, prawda? Tak to w zeszłym tygodniu nawiedziła mnie grypa żołądkowa, która mnie wykluczyła z życia na 2 dni plus jeden na odespanie "przewymiotowanych" nocy, ale o tym później. Ja wszystko rozumiem: praca, szkoła, niezapowiedziani goście, ale jak w Twoim super poukładanym życiu psuje się bojler, który nagle stwierdza, że nie - nie będzie ciepłej wody, to może to przelać czarę goryczy, w szczególności, jak na głowie masz ilości tłuszczu nadające się do zrobienia Przysmaku Świętokrzyskiego (w ciąży muszę myć głowę prawie codziennie, co, jak można się domyślić jest dość upierdliwe), a za chwilę musisz być w trzech innych miejscach poza domem, gdzie Cię będą widzieć ludzie. Jednak na szczęście moje frustracje nie trwały długo, ponieważ bojler się jednak namyślił i tuż przed "godziną zero" z kranu popłynął kojący wrzątek. Dzięki temu doprowadziłam włosy do porządku i mogłam działać dalej (chociaż po głębszym przemyśleniu, mogłam jednak zrobić ten Przysmak... albo chociaż frytki ;) )
Nawiązując do powyższych rozważań stwierdzam, że w ciąży najpiękniejsze (oprócz względów moralnych oczywiście i tzw. "efektów końcowych") w tej całej fizyczności są piersi, które (oprócz tego, że stają się niebotycznie wielkie) zrobiły się wspaniale okrągłe. Cała reszta mnie jakoś nie pociąga. Może dlatego, że bekam jak żul pod monopolowym i chodzę coraz bardziej jak kaczka. W komplecie z ogólnym samopoczuciem i mdłościami daje to dość nieciekawy obraz całości.

A tak wygląda mój brzuch w obecnym czasie:)



Wizyta u lekarza

Po tej jakże intrygującej historii czas przejść do rzeczy. 21 tydzień ciąży minął mi wyjątkowo pracowicie (i nie zapowiada się na zwalnianie tempa, co mi osobiście się podoba :) ) Spowodowało to lekkie opóźnienie w owej notce, ale nie sztuką jest napisanie byle czego oby szybciej, prawda? :)
Wizyta u lekarza i
W czwartek byliśmy u lekarza i badania wyszły dobrze, co nas bardzo cieszy, jednak mam pewną zagwozdkę. Który jest to tydzień ciąży? Wg. okresu wychodzi 23, a według wymiarów z usg 21 tydzień. Moim zdaniem wymiary z usg są dużo bardziej wiarygodne, ponieważ pokrywają się z wynikami usg od początku ciąży. Nie zmienia to faktu, że lekarz wciąż upiera się przy wpisywaniu tygodnia ciąży zgodnego z datą ostatniego okresu. Czy już wspominałam, że w moim przypadku zdarzają się one co miesiąc albo co trzy? Czy wspominałam również, że podana lekarzowi data okresu była taka "mniej więcej"? Ponieważ w owym czasie zaprzestałam wyliczanie dni okresu, owulacji i całej reszty, nie zapisałam nigdzie dokładnej daty (ot takie rozluźnienie obyczajów i to całkiem przyjemne). Pamiętałam tylko, że było to jakoś w tym okresie. Ciekawe, co powiedziałby lekarz, jakbym nie podała daty miesiączki... Musiałby liczyć datę z usg. Może to jest metoda? ;)
Podsumowując wizytę, mała ma już 19 cm (!) i 395 gram co oznacza, że całkiem duża babka z niej już :) Do tego fika koziołki jak szalona, czasem nawet budząc mnie w nocy. Jest to bardzo przyjemne uczucie to trzeba przyznać.

Wielki (i coraz większy) "bunio" i "zachciewajki"

To, że brzuch (który z moim M zwykliśmy nazywać czule "bunio") mi rośnie, to żadna nowość, ale zachcianki ciążowe stają się czasem bardzo dziwne. Np. dziś malując paznokcie tak mi się podobał zapach lakieru do paznokci, że z trudem powstrzymywałam się od wąchania go (wszak do najzdrowszych to to zajęcie nie należy) i do tej pory co jakiś czas podstawię sobie rękę pod nos.
W kwestiach spożywczych króluje u mnie kawa, której wcześniej nie piłam prawie wcale, a teraz mogłaby mi zastąpić wodę. Ze względów zdrowotnych kawę robię z dużą ilością mleka i sypię pół na pół kawy i kakao. Dzięki temu jest nadal zachowany gorzki smak, a kakao z mlekiem zapobiegają wypłukiwaniu magnezu i wapnia (wystarczą mi skurcze w łydkach te, co mam do tej pory - więcej mi nie potrzeba).

Poniżej wstawiam obiecane niektórym moim czytelnikom zdjęcie Całkiem Młodej Mamy w 21/23 (w zależności od sposobu liczenia) tygodniu ciąży w mojej przecudownej sukience, którą kiedyś kupiłam za całe 3 złote na ciuchach:



Wybaczcie te kiczowate ramki, ale jakość zdjęcia robionego domowym sprzętem w naszym pokojowym zaciszu nie powala i w ten sposób chcę to jakoś zatuszować ;) (Chociaż bardzo dziękuję mojemu M za cierpliwość w pstrykaniu tysiąca zdjęć - w każdym mi się przecież coś nie podobało)

sobota, 7 grudnia 2013

Rajstopy i pończochy? Które nosić w ciąży? 20 tygodni ciąży - test różnych opcji.

Kobieta w spodniach? - Nie ze mną te numery ;)
Jak już niektórzy z Was wiedzą, nie noszę spodni. Źle się w nich czuję. Uważam, że są niewygodne, a do tego mój brak tyłka jako takiego (moje "boczki" wystają dość intensywnie i pod pewnym kątem wygląda to jakbym miała 2 tyłki, jeden nad drugim) się w nich uwydatnia. Poza tymi oczywistymi względami, ważny jest fakt, że spódnice i sukienki są niesamowicie kobiece i wygodne :) Szczególnie w zimie, gdy zimny materiał spódnicy nie przylega do ciała (w przeciwieństwie do bardziej lub mniej obcisłych spodni), są one wyjątkowo przeze mnie lubiane.
Odchodząc od dyskusji na temat wyższości tej lub innej części garderoby, zbliżam się do tematu głównego dzisiejszego posta. Materiał zbierałam przez 20 tygodni ciąży i będę zbierać nadal.

Co oznacza "DEN" na opakowaniu rajstop?

Zacznę od tego zagadnienia, aby wszyscy mogli ze znaczną łatwością zrozumieć cały post. Wartość "DEN" oznacza wagę 9000 metrów przędzy, z której są wykonane rajstopy. I tak np. 5 den oznacza, że 9000 metrów włókna ma masę 5-ciu gram (niesamowite, prawda?). Standardowe rajstopy cienkie mają około 20 den (przykład: cienkie rajstopy), ale zdarzają się też ultra cienkie o grubości 6 den (przykład: bardzo cienkie rajstopy). W tych grubszych górują rajstopy 40-60 den (przykład: klasyczne grube rajstopy) lecz i tutaj technologia sprawia, że pojawiają się na rynku coraz "grubsze" wyroby sięgające od 100 do nawet 600 den (przykład: grube i bardzo grube rajstopy). Te ostatnie zawstydzają nawet niektóre spodnie podczas zimy :)



Rajstopy i pończochy w pierwszej połowie ciąży

Rajstopy "zwykłe"
Od paru lat, niezmiennie noszę rajstopy w rozmiarze 3. Są to w 90% przypadków rajstopy o grubości co najmniej 40 DEN. Cienkie rajstopy noszę od święta, ponieważ bardzo szybko się drą i oczka w nich "idą" w tempie Uruk-hai goniących hobbitów. W tych grubszy wersjach oczko zazwyczaj można zalakierować, aby jakoś "donosić" rajstopy do końca dnia (jeżeli jest ono w widocznym miejscu) lub aby ponownie je móc założyć. Polecam lakiery bezbarwne, ponieważ każdy z nich przesiąka przez rajstopy i zostawia ślad na nodze, a czerwona plama na udzie nie jest najbardziej seksownym widokiem świata (szczególnie gdy nie posiada się zmywacza do lakieru w okolicy). Chociaż sądzę, że np. w Japonii znaleźliby się fetyszyści tego typu widoków. Mają tam m.in. automaty z używaną bielizną (polecam wejść w link) i dość hmm.. oryginalne programy telewizyjne, to kto wie, na co jeszcze ich stać.
Wracając do rajstop, jestem wielką fanką rajstop tzw. firmowych. Jest ogromna jakościowo różnica pomiędzy rajstopami firmy Gatta, Mona czy Gabriella (nawet, jeżeli nie są to najdroższe marki na polskim rynku), a rajstopami typu "taniocha". Te drugie niestety często się "kołtunią" (tzn. pojawiają się na nich kulki jak na swetrach) i zaciągają.
Na początku ciąży nie miałam problemu z zakładaniem swoich starych rajstop.Około 10 tygodnia, niektóre "trójki" zaczęły mnie cisnąć (w szczególności te po 100 i więcej den) i dobrym pomysłem okazało się opuszczanie ich niżej. Na dłuższą metę jednak nie jest to najlepsze i najwygodniejsze rozwiązanie. W takim wypadku polecam kupno rajstop o rozmiar (lub dwa jeżeli myślimy ekonomicznie i mają nam starczyć na dłużej) większych. Tutaj aż żal byłoby nie wspomnieć o cudownych rajstopach firmy Sesto Senso:



Co takiego mnie w nich zaskoczyło? Gumka! Gumka o strukturze innej niż w wyrobach np.Gatty, która mnie nie uciska i nie powoduje tworzenia wałeczka w miejscu zakończenia rajstop.
I te kolory! 21 kolorów! Cudo!
P.S. Szczerze mówiąc firma Sesto Senso wcześniej kojarzyła mi się tylko i wyłącznie z męskimi gatkami, a tu takie (i na dodatek miłe) zaskoczenie. :)

Wracając do wspomnianej wcześniej Gatty, jestem wielką fanką ich rajstop, ponieważ są bardzo dobrej jakości. Jednak (szczególnie w tych grubszych) mają często dość silny ściągacz na górze i to nie pozwala mi ich nosić w obecnym stanie. Jednak i z tego jest wyjście. W tym miejscu muszę napisać o fantastycznych rajstopach Limi (firmy Gatta oczywiście) które są bardzo wygodne, a do tego mają ciekawy wzór :) Niestety jest to stara kolekcja i ciężko już je dostać :(

Kolejnym wzorem, który szczerze polecam jest model Micro Satin firmy Gabriella. Są to bardzo przyjemne w dotyku rajstopy o dużym połysku. Występują w dwóch grubościach: 50 i 100 den. Ja osobiście mam te o grubości 50 den i jestem z nich przeogromnie zadowolona.



Grube + cienkie, czyli rajstopy ze wzorem pończoch.
Kompromisem między trwałymi, grubymi rajstopami z mocna gumką, a cienkimi i bardziej rozciągliwymi są rajstopy ze wzorem pończoch (przykłady poniżej).





Jestem ich wielką fanką! Nie dość, że wyglądają oszałamiająco, to jeszcze są wytrzymałe (ponieważ większość powierzchni jest o dość dużej grubości (40-50 den) i przede wszystkim bardzo wygodne.
Cienka, górna część rajstop jest mocno rozciągliwa, co sprawia, że nie uciska brzucha, a gruby dół sprawia, że jest nam ciepło i zwiększa wytrzymałość rajstop.
Oczywiście, jak wszystko inne, mają swoje wady. Mianowicie nie nadają się na każda okazję. Wzór "pończochowy" wystaje spod krótszych spódnic i o ile na imprezę, czy też nawet na co dzień jest idealny, to na spotkanie biznesowe już się nie nadaje. Przed ciążą ich dodatkową wadą było to, że gruba część rajstop "przyciągała" czasem górną część do siebie i trzeba było je dość często podciągać i poprawiać. Dobrą radą na to jest kupno o pół rozmiaru mniejszy model niż zwykle :) Np. Osoba, która mieści się w "trójki" ale woli "czwórki", z tego typu powinna założyć rozmiar 3. Moje 4 teraz są na mnie idealne, ponieważ cienka część jest dobrze naciągnięta i podtrzymywana na górze przez brzuch i nie opada :) Polecam w pierwszej połowie ciąży i to bardzo. Mam nadzieję, że dalej się to nie zmieni, ponieważ one mi się niezmiernie podobają.

Rajstopy ciążowe
Tutaj przyznam szczerze, że temat jest dla mnie dość świeży. Od tygodnia posiadam rajstopy ciążowe Gatta Body Protect 50den i o ile jestem z nich zadowolona, to po rozpakowaniu trochę się zdziwiłam. Spodziewałam się rajstop grubych o większej ilości materiału na brzuchu, a co się okazało? Są to rajstopy modelowo bardzo podobne do tych "pończochowych" opisanych powyżej z tą różnicą, że cienka część rajstop kończy się już na poziomie pachwin. Muszę przyznać, że to mnie trochę zaskoczyło. Jednak trzeba przyznać, że tak, jak w powyżej opisywanym modelu, nie uciskają mi brzucha, co jest ich dużą zaletą. Jednocześnie większość ich powierzchni jest gruba, czyli są ciepłe (a przy dzisiejszych mrozach i wiatrach jest to duża zaleta). Zakończenie cienkiej części na takiej wysokości, jak w tym modelu powoduje, iż są bardziej uniwersalne niż "pończochowe" i nadają się do każdej mojej spódnicy i na każdą okazję (oczywiście rozpatruję tutaj spódnice o przyzwoitych długościach, a nie paski do połowy tyłka oraz okazje z ogólnie pojętego pojmowania tych "zwyczajnych" - np. na hasanie między ostami na łące się nie nadadzą).
Poniżej prezentuję okładkę opakowania tego modelu:



P.S. Czy po tym opakowaniu można stwierdzić, że od pachwin się zaczyna cienka cześć rajstop? Może i nie jestem bystra niczym górski potok, ale rzeką Ankh też pod tym kątem się nie czuję (tym bardziej, że akurat Ankh czułabym już z daleka, jak się domyślać mogą bardziej zorientowani w temacie;) ) i uważam, że to opakowanie nie wskazuje na opisywaną przeze mnie cechę.

Przygodę z rajstopami stricte ciążowymi dopiero rozpoczynam i jak tylko przetestuję inne modele, na pewno o tym napiszę.

Rajstopy to nie wszystko, czyli pończochy w ciąży


Uwielbiam pończochy. Są wygodne i piękne :) Tutaj też jest ogromny wybór wzorów i kolorów jak w rajstopach. Pończochy dzielą się (oprócz grubości oczywiście) na dwie kategorie: samonośne oraz do pasa.


Pończochy do pasa

Jak nazwa wskazuje, są to bardzo klasyczne pończochy, które wymagają dodatkowej części garderoby, jaką jest pas do pończoch (niesamowicie zaskakujące, prawda? ;) ). Są bardzo efektowne, jednak ciężko jest znaleźć pas, który będzie je dobrze trzymał i nie będzie się rozpinał. Tutaj dodam, że rozpięcie się jednej żabki to nie tragedia, ale trzeba sobie wyobrazić sytuację, gdy spada nam pończocha np. w autobusie. I co wtedy? Ja znajdując się kiedyś w takiej sytuacji dyskretnie ją podciągnęłam, a następnie trzymałam przez spódnicę, żeby nie spadła ponownie aż dotarłam do bezpiecznego miejsca, gdzie mogłam owy "kokonik na nogę" poprawić i podpiąć ponownie.
Niestety w ciąży wg. mnie one całkowicie odpadają. Pas do pończoch ciśnie, a luźniejszy opada i mija się to z celem.
To samo tyczy się pończoch, które mają pas już przyczepiony.



Pończochy samonośne
Według mnie, najlepsze z najlepszych! Dobrze dobrany rozmiar i duża grubość i jestem "w domu". Nie uciskają brzucha, bo nie mają jak i dobrze się trzymają. Współczesne pończochy samonośne są moim numerem jeden wśród wyrobów pończoszniczych. Są wygodne i trwałe (oczywiście tutaj również przychylam się do opcji "grube" lub "kabaretka" (na cieplejsze dni). Jak wiadomo, mam swoje tu i ówdzie i przy gołych nogach zdarza mi się obetrzeć uda. Niektóre panie narzekają, że w pończochach samonośnych też się to dzieje. Znalazłam na to sposób. Należy je podciągnąć wysoko (do samych pachwin) i dzięki temu obcierające się "wałeczki" są przykryte przez materiał i to pończochy ocierają się o siebie, nie skóra. Jeżeli ma się uda nawet normalnych rozmiarów bez nadmiernego tu i ówdzie, niestety zakładając pończochy kilka centymetrów poniżej pachwin, powyżej pończoch tworzą się wałeczki, które obcierają się o siebie znacznie bardziej, niż gdyby nogi były całkiem nagie. Inną opcją na uniknięcie obcierania jest założenie pończoch jeszcze niżej, jednak wtedy zazwyczaj mi spadają.
Dobrym rozwiązaniem są również szerokie koronki.




Także drogie Panie, w pierwszej połowie ciąży, aby nie uciskać brzucha, na nieco cieplejsze dni niż podmuchy orkanu Ksawery polecam grube pończochy samonośne, a zaraz za nimi różne rodzaje rajstop "pończochowych".

Mam nadzieję, że moje rady i recenzje się Wam przydadzą i życzę miłego noszenia rajstop i pończoch, nie tylko podczas ciąży :)

piątek, 29 listopada 2013

19 tydzień ciąży - jaka płeć - czyli wszystko wskazuje na chłopca :)

Brak i "brak" czasu
Późną wieczorową (nocną) porą zasiadam do pisania owego posta. Jestem dość zabieganą osobą i mam nadzieję, że to się nie zmieni, bo jakbym czasem nie narzekała (w końcu baba w ciąży ze mnie ;) ) lubię takie aktywne życie, gdy cały czas coś się dzieje. Oczywiście ma to swoje plusy i minusy, jak ten, że czasem czas na pewne rzeczy trzeba wyczarować z rękawa niczym iluzjonista "wyczarowuje" królika z kapelusza. Jednak wszyscy wiemy, że w kapeluszu jest drugie dno i takie też drugie dno ma "brak" czasu przy robieniu kilku rzeczy na raz. Mianowicie jest taka dość ciekawa zależność, że im więcej rzeczy robię (napisałabym robimy, ale nie chcę uogólniać, ani się wypowiadać w czyimś imieniu, bo wiadomo, że każdy jest inny i może reagować inaczej, jednak ta zasada sprawdza się w przypadku wielu moich znajomych), tym więcej mam czasu i energii dla nich :) Cudowna zależność :) Ale wszak nie o tym miałam pisać, więc przejdę do rzeczy:

USG połówkowe i płeć bąbelka
W czwartek byliśmy z moim M u lekarza na tak zwanym USG połówkowym, czyli po prostu USG robionym w połowie ciąży. Jest to jedno z najważniejszych badań w ciąży, więc wybraliśmy się do specjalisty od USG. Podczas badania lekarz powinien ocenić m.in. stan narządów wewnętrznych malucha (w tym serce, nerki i pęcherz moczowy) oraz położenie łożyska, ilość wód płodowych itd.
Przy okazji jest możliwość oceny płci dziecka, jeżeli maluch będzie mieć nastrój do pokazania się. Nasz Bąbelek miał taki nastrój i już wiemy ;)
Zacznę od symptomów niewidocznych an USG (o większości pisałam już wcześniej ale warto czasem zebrać takie rzeczy "do kupy"):
-Moje zachcianki ciążowe opierają się głównie o produkty słone (słodycze powodują u mnie mdłości i nawet zbytnio nie smakują);
-Cera mi się znacznie poprawiła (po 11 latach walki z trądzikiem jest to dla mnie niczym święto);
-Brzuch mam duży, ale skierowany do przodu;
Te wszystkie objawy spowodowały, że większość osób z naszej rodziny oraz naszych znajomych twierdziła, że chłopiec iiii...
Wszystkie te osoby się pomyliły (włącznie z nami)! Życie potrafi płatać różne figle i rzeczy, które się sprawdzały u innych u mnie nie zadziałały w ten sposób. Będzie dziewczynka! :) Rośnie nam małą Różyczka i się z tego bardzo cieszymy :)

Co ciekawe, w ostatnich dniach moje ciało wysyłało mi takie właśnie sygnały, że wbrew wszystkiemu, co naokoło się mówi, to będzie właśnie dziewczynka. Po czym tak stwierdzam? Mianowicie ostatnio wędrując po sklepach interesowały mnie wyłącznie dziewczęce ubranka i zabawki. Miałam nawet przemyślenia na temat fryzur, jakie można czesać do przedszkola. Bardzo interesująca sytuacja :)

Ot, to tyle na dziś, czas się kłaść spać i życzę Wam wszystkim miłego weekendu :)

środa, 20 listopada 2013

Do kogo będzie podobne dziecko? Testy internetowe i inne takie, takie...


Dziś taki szybki post.
Po pierwsze i najważniejsze chciałam napisać, że kibicujemy kuzynce mojego M (nazwijmy ją K od "kuzynka" :P), która jest już kilka dni po terminie, właśnie ma skurcze! Kibicujmy jej z całych sił aby to już było to i nie trzeba było wywoływać porodu (zazwyczaj takie porody są dłuższe i cięższe) oraz aby jej mała oraz ona sama przeszły poród szybko i zdrowo!

To tyle słowem wstępu, a kolejnym przypadkiem dnia dzisiejszego są znalezione w internecie testy pt."do kogo będzie podobne dziecko". Nie jestem fanką testów internetowych, ale pomyślałam, że wiedząc, które cechy są recesywne, a które dominujące, można stworzyć naprawdę ciekawy algorytm, który rzeczywiście może nam powiedzieć, jakie cechy najprawdopodobniej będzie miał bobas, którego oczekujemy.
Zacznę od pierwszego testu, który to właśnie swoimi hmmm... niesamowicie "precyzyjnymi" odpowiedziami zainspirował mnie do napisania tej notki:
http://dzieci.pl/kalkulator-podobienstwa.html?qIdx=1
Wygląda on tak:
Pytań jest jak widać 17.
Odniosę się najpierw do pytania 1. Odpowiedź, którą udzieliła mi strona brzmi tak:
"Dziecko prawdopodobnie będzie miało oczy zielone, być może niebieskie lub szare, wykluczone są oczy brązowe." Jak widać jest to niesłychanie zaskakujące. Kolor brązowy oczu jest dominujący, więc, gdyby któreś z nas miało ten gen, to miałoby właśnie taki kolor oczu. Jest to wiedza z gimnazjum i no cóż, pytanie nie zaskakuje, chociaż dla kogoś, kto mniej słuchał na lekcjach może być dość ciekawe.
Idąc dalej jest kilka odpowiedzi, które są bardzo precyzyjne, a wynika to tylko i wyłącznie z tego, że odpowiedzi dotyczące mężczyzny i kobiety były takie same w owych przypadkach. Przykłady:
"Dziecko prawdopodobnie nie będzie miało piegów."
"Dziecko prawdopodobnie będzie miało włosy proste."
"Dziecko prawdopodobnie będzie miało czynnik RH dodatni."
"Dziecko prawdopodobnie będzie praworęczne."
"Dziecko prawdopodobnie będzie miało twarz owalną." - Przy tej odpowiedzi, chciałabym się na chwilę zatrzymać. Do wyboru w kształcie twarzy są tylko dwa rodzaje - kwadratowa i owalna. Moje pytanie jest takie: co z innymi rodzajami? Gdzie trójkątna, okrągła, podłużna itp..?
Pytania, na które nie ma precyzyjnych odpowiedzi, to (oprócz pytania o kolor oczu) cała tzw. "reszta", w których przypadku udzieliłam dwóch różnych odpowiedzi na pytanie i obie odpowiedzi znajdują się w wyniku. Np.:
"Dziecko prawdopodobnie będzie miało policzki z dołkami, choć istnieje prawdopodobieństwo, że u dziecka nie ujawnią się dołki w policzkach."
"Dziecko prawdopodobnie będzie miało odstające uszy, choć istnieje prawdopodobieństwo wystąpienia uszu przylegających."
"Dziecko prawdopodobnie będzie miało długie rzęsy, choć mogą pojawić się też krótkie rzęsy."
Zaskakujące, prawda? Taką wróżką mogę być i bez algorytmu. Myślę, że brakowało tutaj w dużej mierze precyzji w pytaniach i np. pytań o dziadków. Dzięki nim można by lepiej określić, jakie jest prawdopodobieństwo wystąpienia danych cech. Trzeba jednak zauważyć, że test nie miał być precyzyjny. Służy bardziej zabawie, bo wiadomo, że to, co przyniesie życie, nigdy nie jest do końca pewne. Tak, jak np.sytuacja, kiedy czarnej parze (bez białych przodków) urodziło się białe dziecko:
niespodzianka przy porodzie




Chciałam napisać porównanie do kilku innych testów, ale niestety wszystkie inne internetowe okazały się płatne, dlatego też ich nie zrobiłam. Tutaj przestrzegam: czytajcie regulaminy! Ja od tego na tych stronach zaczęłam i dobrze na tym wyszłam :) Należy pamiętać, że coś, co nazywa się "darmowe", wcale nie musi takie być.



Pozdrawiam,
Całkiem Młoda Mama

P.S. Widzieliście już moje zdjęcie z 18 tygodnia? ;) Wstawiam je tutaj, ponieważ zdjęcie profilowe będzie się zmieniać z czasem :)





sobota, 16 listopada 2013

17 i 18 tydzień ciąży - pierwsze ruchy bąbelka.

 "Jajecznica porzucenia"
Ostatnie dni minęły bardzo pracowicie, chociaż przyjemnie. Miło jest spędzić czas ze znajomymi i czasem pogadać o większych czy mniejszych głupotach. Jedna z moich koleżanek ostatnio podłapała razem ze mną swego rodzaju "głupawkę" i w rozmowie o muzyce ponarzekałyśmy, jak mało jest współcześnie artystów, którzy się przebili i jednocześnie dalej tworzą sztukę, a nie śpiewają o jajecznicy jak bohaterka Idola w piosence o porzuceniu przez chłopaka. Przecież alegoria jajka do porzucenia jest jasna, jak żarówka firmy Osram. Wśród wielu peanów na temat jednych i narzekań na temat innych, utkwiła mi w głowie pewna sytuacja: K (jak koleżanka :P) zastanawiała się, czego lubi słuchać, a ja chciałam jej pomóc i mówię "no przecież Beaty słuchasz". Jej odpowiedź: "No... jak Beata mówi, że nie ma wody na pustyni, to ja jej wierzę". I jak tu nie słuchać piosenek z takimi mądrościami :P
Jeżeli chodzi o ogólne samopoczucie, to stanowczo próbuje mną rządzić hormon, ale go dzielnie obcasem wbijam w ziemię (tu polecam skecz Czarka Pazury "Bardzo uniwersalne tematy"- chciałam wstawić link, lecz niestety nie jestem w stanie go znaleźć w sieci). Niech się nie panoszy wariat jeden  (hormon oczywiście) xD


 Dwie tury śniadania i inne rewelacje z frontu.
Kontynuując, jedzenie dalej na przemian mnie odrzuca i przyciąga. Śniadanie muszę jeść na dwie tury. Pierwsza tura odbywa się zazwyczaj przy pomocy małej kromki chleba z masłem. Następnie następuje faza leżenia i czekania z nadzieją, że może jednak uda mi się nie zwymiotować. Po kilku-kilkunastu minutach biorę kilogram odwagi i wstaję, aby zjeść drugą turę śniadania, które już jest zazwyczaj normalnej wielkości. Tutaj zazwyczaj następuje ulga spowodowana najedzeniem i brakiem mdłości.
Na co mam ochotę? Stanowczo na piwo (ależ szkoda, że jest alkoholowe i pić nie wolno, bo pachnie mi tak, jak nigdy przedtem), pomarańcze i chrupki (najlepiej słone) lub bułki z ziarnami z całą toną masła i drugą toną pomidorów. Właściwie z tego mógłby się składać mój jadłospis.

Jeżeli już w tytule wpisałam "inne rewelacje" to pora napisać o miednicy, która sprawia, że świat staje się stanowczo mniej piękny. Dół pleców sprowadza mnie do stanu agonalnego. Momentami poruszam się jak stara babcia, wstając przez kilka minut ze stękaniem jakbym grała w tennisa. Jak dobrze, że mój M jest masażystą. Niech żyją masażyści :) Dzięki jego wysiłkom czasem mogę nawet normalnie chodzić :) Podobno jest to spowodowane rozszerzaniem się wcześniej wspomnianej miednicy. Biorąc pod uwagę, że moje biodra zawsze uchodziły za dość szerokie, to nie wiem, do jakiego momentu chcą się poszerzać. Szafy trzydrzwiowej? Do tego przeglądam internet, a tam mi wyskakuje jakże pokrzepiająca informacja:
  
bezuzyteczna.pl
bezuzyteczna.pl 
                             
Serdecznie pozdrawiam serwis bezuzyteczna.pl, który sprawił, że myślenie o całych tych "przyjemnościach" spowodowanych ciążą i porodem staje się jeszcze bardziej ciekawe (co nie zmienia faktu, że serwis bardzo lubię przeglądać i go polecam :) ).

Dość narzekania. Miłe rzeczy też się zdarzają :) W zeszłym tygodniu w czwartek (07.11) poczułam pierwszy raz ruchy bąbelka! Ciekawe uczucie. Takie gilgotanie od środka, które się nasila, jak mój M dotyka brzucha. Od razu napiszę, iż jestem pewna, że nie były to ruchy jelit, bo to zupełnie inne uczucie. Wtedy był 17 tydzień. Podobno to dość wcześnie, ale to też oznacza, że dziecko jest silne :)


Wizyta u lekarza i podejrzenie toksoplazmozy
W ten sam dzień byliśmy również u lekarza z wynikami badań krwi. Piszę byliśmy, bo M chodzi ze mną na wszystkie wizyty za co jestem mu bardzo wdzięczna (chyba już o tym wspominałam nawet wcześniej na łamach bloga). Ja jestem panikarą, on ostoją spokoju, więc jego wsparcie jest bardzo ważne. Tym bardziej, że moje wyniki krwi były bardzo dobre, poza jednym aspektem - toksoplazmozą. W skali, gdzie wynik IGM - niepewny kończył się na 0,99, u mnie wynosił on 1,0, czyli został określony jako "pozytywny". Moja natura panikary toczyła wewnętrzny bój z rozumem o interpretację wyniku, bo przecież mógł być fałszywie dodatni.
Co to jest takiego ta toksoplazmoza? W skrócie jest to pierwotniak, który cały cykl życiowy przechodzi tylko u kotowatych.Można się nim zarazić bezpośrednio od kota, jedząc surowe mięso, w którym znajdują się cysty lub też jedząc brudnymi rękoma, kiedy wcześniej złapało się coś, co miało styczność z kocimi odchodami. Kota nie posiadam, surowego mięsa nie jem, ręce myję, to skąd ten wynik?
Na szczęście lekarz skierował mnie na ponowne badania czynnika IGM oraz IGG. Poszłam do prywatnego laboratorium z nadzieją, że mają lepszy sprzęt i wynik będzie bardzo dokładny. Oba wyszły negatywne (hurra!), przy czym IGG 0,0, a IGM ) 0,1 gdzie negatywny był do 0,54 :) Taka ulga :)

Wizyta u lekarza była okraszona krótkim USG, na którym bąbelek dzielnie nam machał, ale (równie dzielnie) zakrywał się na wszelkie możliwe sposoby i nie chciał powiedzieć, kim jest - chłopcem, czy dziewczynką. Szkoda - trzeba będzie domyślać się dalej. Jedna z moich koleżanek bardzo trafnie określiła sytuację "pomacham wam ale płci nie zobaczycie" określeniem "Siema ale nie ma". Moim zdaniem jest to strzał w dziesiątkę.

Na dziś to tyle. Już wkrótce post o nowych zakupach ubraniowych, test rajstop i zdjęcie rosnącego brzucha. Bądźcie z nami!

P.S. Więcej aktualności na: https://www.facebook.com/calkiemmlodamama

sobota, 2 listopada 2013

Czwarty miesiąc ciąży - planowanie nowej szafy i seks w ciąży.


Seks w ciąży i "wielki cyc"
Mówi się, że libido w ciąży spada... Mówi się, bo rzeczywistość zazwyczaj pokazuje, co pokazuje. I tak, wiem, że pewnie tego posta kiedyś przeczytają moi rodzice (serdecznie pozdrawiam ;) ) ale sądzę, że jest to dość istotny temat. Niestety w pierwszym trymestrze seks wiązał się u mnie z krwawieniem, co sprawiało, jak można się domyślić, jeszcze większe parcie na tę właśnie czynność. Tak to jest, jak coś jest zakazane - człowiek wtedy rzuca się na wszystko, co się rusza. Teraz na szczęście nic złego się nie dzieje i oby tak zostało. Mój M dodatkowo dzielnie i cierpliwie leczy moje kompleksy związane z rosnącym brzuchem.
Jeżeli już mowa o brzuchu (czy o "buniu", jak to z moim M go czule nazywamy)... Jestem dopiero w czwartym miesiącu, a brzuch mam ogromny (przynajmniej w moim mniemaniu). Po wysłaniu zdjęcia do mamy, zapytała "czy to na pewno jedno?". I aż sama zaczęłam się nad tym zastanawiać. Chociaż nigdy nie miałam figury modelki, a mojemu brzuchowi daleko do wyglądu kaloryfera Ewy Chodakowskiej (no "Ewcia" to by ze mną miała trochę pracy, oj miała...), to jednak teraz mam wobec niego mieszane uczucia. Z jednej strony ogromnie się cieszę, że rośnie we mnie mały bąbelek (lub bąbelińska), a z drugiej tempo przybierania w obwodzie jest moim skromnym zdaniem zbyt szybkie. Może zacznijmy od tego, że jak patrzę na siebie z profilu, to brzuch zrównał się z piersiami. Niby nic takiego - powiecie, a jednak jak ma się cyc wielkości dorodnej dyni (tak w klimatach jesiennych), czyli profesjonalniej określając - 75J (jak Jaaaakie wieeeelkie), to jest to swego rodzaju osiągnięcie po stronie owego brzucha. Jakie to szczęście, że oprócz biustu i brzucha, inne części ciała zostały na razie na swoim miejscu i w swoim rozmiarze.

Ubrania ciążowe
Jednak ubrania w szafie widocznie się kurczą (nie... to wcale nie ja zwiększam objętość, to one się kurczą...) i ich zasób stał się na tyle mały (2 pasujące spódnice - chociaż jedna już dogorywa i to jej ostatnie chwile sławy oraz jedna sukienka plus trochę bluzek), że przekonałam się (z trudem) do przejrzenia internetu w poszukiwaniu ubrań ciążowych.
Ubrania niektóre są naprawdę piękne, inne zabawne i pomysłowe. Podobają mi się bardzo koszulki ciążowe z ciekawymi napisami na brzuchu, np. "wkrótce wychodzę", czy "baby on board". Ja osobiście chętnie bym sobie sprawiła koszulkę gracza w ciąży (tak, wbrew pozorom ciężarne też grają w gry ;) ) z napisem "Loading" i klepsydrą lub też zarysem dziecka z pępowiną z wypełnieniem do jakiegoś poziomu, lecz takiej nie znalazłam - może sama zaprojektuję?
Na większości zdjęć mody ciążowej widnieją kobiety o figurze modelki z idealnie okrągłym brzuchem. Wiadomo przecież, że na takiej wszystko będzie wyglądało pięknie, a co z kobietami, które i przed ciążą miały ciut więcej tu i ówdzie? Moje koło ratunkowe dookoła pasa mówi stanowcze nie cieniutkim, obcisłym spódnicom. Zawsze wolałam te o kształcie litery A lub ołówkowe, ale z grubego materiału (dzięki temu moje "tu i ówdzie" mogło zostać zamaskowane). Może ktoś się zdziwi, czytając tego posta, że nie piszę nic o spodniach. Sprawa jest prosta - od kilku lat takowych nie noszę.
Jak już skompletuję sobie ładny ciążowy strój, postaram się go tutaj zaprezentować.
Wśród różnych pięknych rzeczy, można jednak znaleźć tak zwane modowe potworki (chociaż nigdy nie wiadomo, czy w ubraniu, w którym modelka wygląda pięknie, ty nie będziesz wyglądać, jak wcześniej wspominany ziemniak i nie staniesz się takim potworkiem). Bardzo chciałabym tutaj wstawić zdjęcie z jednej aukcji, ale nie chcę łamać praw autorskich, więc takowego potwora (już nawet nie potworka) opiszę i liczę na Waszą wyobraźnię (wszak trzeba ją ćwiczyć):
Sukienka szaro-granatowa, prosta i dopasowana, ale (zawsze jest jakieś "ale") pionowo, wzdłuż obu boków został do niej przyczepiony materiał w kolorze sukienki, z tym, że jest on po pierwsze połyskliwy (aaaaa!), a po drugie jest go baaardzo dużo i już na bokach jest marszczony. Po trzecie oba wielkie kawałki materiału zostały związane na brzuchu, sprawiając, że wszystko optycznie staje się o wiele większe. Wygląd całości - wielka połyskliwa kula, przewiązana z przodu.
W chwili obecnej jeszcze nie mogę się wypowiedzieć więcej na temat ubrań, bo znam je tylko z obserwacji, ale już wkrótce to się zmieni :)






Słowo na podsumowanie: Pomimo szaleńczego wzrostu bunia (niech rośnie, lepiej, żeby bąbelek się nie cisnął w środku, a miał dużo miejsca), jak patrzę w dół, to piersi (które urosły o 4 rozmiary, co stawia je na wyższej pozycji "szaleńczości" wzrostu) przesłaniają mi cały świat (wiadomo, komu sprawia to największą radość ;) ) i na razie jeszcze przez chwilę tak zostanie.




Zachcianki ciążowe, czyli jak zrobić ciasto, aby nie było za słodkie.

Przedstawiam przepis na babeczki, o których wspominałam w poprzednim poście :)
P.S. Nie trzeba używać miksera, a to jest znaczny plus, bo nie przepadam za rozkładaniem, myciem i składaniem tego tałatajstwa ;)

Mało słodkie babeczki z dynią, siemieniem lnianym i sezamem

2,5 szklanki mąki
2/3 szklanki oleju
2 szklanki startej dyni
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3 jajka
5 łyżek cukru
5 łyżek cukru pudru
1 duży jogurt naturalny (400g)
1/4 szklanki sezamu
3 łyżki siemienia lnianego

Zaczęłam od przygotowania foremek. Mam jakieś bardzo mało wymiarowe foremki do babeczek, do których nie pasują żadne papilotki. Kiedyś, co prawda pokusiłam się o nie wykładanie ich niczym poza wysmarowaniem olejem (przecież mają powłokę teflonową), lecz skończyło się to na mozolnym moczeniu i skrobaniu ich z ciasta. Dodatkowo, ponownemu wybraniu tego sposobu nie sprzyja fakt, że nie ufam teflonowi, a jakbym mogła, to wyrzuciłabym wszystko, co go zawiera. Ale mniejsza z tym, czas wrócić do przepisu.
Z papieru do pieczenia wycięłam kwadraty trochę większe niż szerokość foremek (mniej więcej 1/3 szerokości rolki - jeden kwadrat), a następnie przycinałam je do kształtu foremki w sposób bardzo szybki: papier wkładałam do jednej "babeczkownicy" (bardzo spodobało mi się to określenie xD), przyciskałam drugą i odcinałam to, co zostawało na zewnątrz. Następnie do tej drugiej wkładałam kolejny kawałek papieru, przyciskałam trzecią foremką itd. aż do utworzenia wieży składającej się z wszystkich moich foremek. Tą metodę stosowałam już kilka razy i sprawdza się świetnie :)

Ciasto: Składniki sypkie (oprócz cukru pudru) należy wymieszać w sporej misce. Ja to robię drewnianą, nie za dużą łyżką - tak mi wygodnie. Żółtka oddzielić od białek i wlać (żółtka oczywiście) do reszty składników. Mieszając dodać olej i jogurt, a następnie dynię i pestki. Jeżeli podczas mieszania jest zbyt lejące - dodajemy trochę mąki, jeżeli za suche - jogurtu (jeżeli jeszcze mamy, lub oleju w ostateczności). W osobnej misce blenderem ubijamy pianę z białek i cukru pudru.Dodajemy pianę do ciasta i delikatnie mieszamy. Nakładamy do foremek, a następnie na 15-20 minut (w zależności od potrzeb) do pieca na termoobieg i 200 stopni.

Chciałam zrobić zdjęcie pysznościom, ale się tak szybko rozeszły, że nie zdążyłam.








wtorek, 29 października 2013

Czwarty miesiąc ciąży i podsumowanie pierwszego trymestru.

Od czego by tu zacząć? Zaczynam czternasty tydzień ciąży i pewne dolegliwości z pierwszego trymestru osłabły, inne się nasiliły.
Mdłości i wymioty, które wcześniej dokuczały prawie całą dobę, później przekształciły się w mdłości wieczorne, a teraz bywają coraz rzadziej -hurra! :)
Brzuch już mi widać, czemu wszyscy się dziwią, bo wszak dopiero 4 MC. Wobec tego, że poranne ubieranie się przynosiło mi głównie zawód, że w ulubione ubrania przestałam się mieścić, postanowiłam zrobić porządek w szafie. Zabrzmiało groźnie, co? Po przeglądzie ubrań stwierdzenie "nie mam się w co ubrać" nabrało nowego znaczenia. Zostały mi dwie spódnice (w spodniach nie chodzę), kilka sukienek, sporo bluzek i cała masa bezkształtnych, wielkich swetrów, których wcześniej nie odważyłam się nosić. Dlaczego? Chociażby dlatego, że są wielkie i bezkształtne, a ja w swetrach wyglądam jak waleń wyrzucony na plażę lub jak ziemniak (w zależności od koloru swetra). Teraz będę musiała się przemóc, bo zbliża się zima, a brzuch rośnie i marynarki wkrótce będą zbyt cienkie. Stanowczo muszę się wybrać na zakupy.

Kuchnia Fusion, czyli ciążowe udziwnienia smakowe.
Jeżeli chodzi o zmianę smaku, to od czekolady już mnie tak nie odrzuca, ale zjedzenie owej słodyczy (jak i wszystkiego innego, co zawiera trochę więcej cukru) to transakcja wiązana. Zjem ze smakiem, a zaraz potem mam mdłości i się odechciewa czegokolwiek. Za to smaki szybują w coraz to dziwniejsze strony. Maliny z czosnkiem, którymi się zajadałam na początku zaszokowały mojego M, ale potem się zebrało a jeszcze dziwniejsze połączenia, np. naleśnik z dżemem wiśniowym i pomidorami (omniomniom! xD), którym się zajadałam. Aktualnie mogę zajadać sól kilogramami i inne przyprawy mogą dla mnie nie istnieć, np. odrzuca mnie moja ukochana wcześniej bazylia. Ostatnio robiłam zupę dyniową, która zajęła mi 3 godziny, z czego 2 to było doprawianie. Wciąż mi nie smakowała, bo zestawy przyprawowe ze "starych czasów" przyprawiały mnie o rożne niechciane doznania zmysłowe. Wyszło mi z tego w sumie coś, co mi smakowało, a dla reszty rodziny "było nawet zjadliwe". Wykorzystując piękną dynię, zakupioną przez moich teściów zrobiłam też super babeczki z dynią, siemieniem lnianym i sezamem. Dodatkowym ich atutem było to, że były mało słodkie. Przepis znajdziecie w następnym poście :)

A oto przepiękna dynia, która była bohaterem ostatnich dań:



niedziela, 20 października 2013

Pierwszy trymestr - drugi i trzeci miesiąc ciąży, czyli jak powiedzieć rodzicom i znajomym.

Czas opisać, co tam się dalej u mnie działo. Aktualnie jestem w 13 tygodniu ciąży, ale chciałabym wrócić do poprzednich kilku tygodni. Po pierwsze, co najbardziej dało mi się we znaki, to wszechogarniająca senność Odkrywca kołdry i poduszki powinien dostać Nobla z tytułu nagrody pokojowej xD, wszak śpiąca kobieta, to zdenerwowana kobieta. Rodzicom mojego męża powiedzieliśmy od razu po powrocie od lekarza. Wszak z nimi mieszkamy, więc można było usiąść przy winie i skorzystać z silnych emocji, które towarzyszyły nam po powrocie od lekarza. Oboje byliśmy wizytą niesamowicie podekscytowani i mój M nie odpuścił zobaczenia pierwszego USG pomimo, że jak na razie było widać tylko pęcherzyk ciążowy z pęcherzykiem żółtkowym. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ nasłuchałam się wielu historii o tym, jak to mężowie/partnerzy nie chcą chodzić ze swoimi wybrankami do lekarza. To jest przecież takie niesamowite, a jeszcze wspanialsze jest wspólne patrzenie w monitor. Każdy jednak ma swoje poglądy, prawda? Postanowiliśmy nikomu jeszcze za bardzo o tym nie mówić,bo wiadomo - jeszcze wczesna ciąża i wszystko może się zdarzyć. Dodajcie do tego jeszcze moje codzienne panikowanie o wszystko i zmiksujcie to z hormonami. Po takiej mieszance nie wiadomo czy się cieszyć, czy też płakać, bo coś może być nie tak ;)
Ponieważ to była zbyt radosna nowina, aby się nią nie dzielić ze wszystkimi, to zaczęliśmy od informowania najbliższych przyjaciół. Moich rodziców zostawiliśmy na później, bo nie chcieliśmy o tym mówić przez telefon. Wspólnie ustaliliśmy, że w któryś weekend (dlaczego to słowo nie ma polskiego odpowiednika?) do nich pojedziemy z niespodzianką. Ten weekend nadszedł dopiero w 12 tygodniu. Tak się złożyło, że moi bracia w tygodniu poprzedzającym wizytę, świętowali swoje urodziny, więc był pretekst do przyjazdu. Po wejściu domieszkania wręczyliśmy im po drobiazgu, a następnie mojemu tacie (mama przezornie wyjechała, chyba przeczuwając co się kroi) oświadczyliśmy, że dla niego też coś mamy. Zdziwił się, ale wziął torebkę, w której ukrywał się... gryzak. Wyjął go z miną, mówiącą coś w rodzaju "ej, nie jestem jeszcze taki stary, żeby zęby mi wypadały". Widząc, że nie bardzo załapał, powiedziałam "to, żebyś miał się czym z wnuczkiem lub wnuczką bawić". Wtedy nie było wątpliwości. Po chwili zdziwienia i wzruszeń nastąpiło ściskanie, gratulowanie i uroczyste otarcie barku z napojami. Do mamy zadzwoniliśmy i tak też zrobiliśmy z resztą rodziny z mojej strony. co prawda do babci czy wujka, moglibyśmy zadzwonić wcześniej, ale szybkość przepływu informacji w mojej rodzinie sprawiła, że rozsądek kazał poczekać do czasu, kiedy poinformujemy rodziców. Na sam sposób powiedzenia rodzicom, mięliśmy mnóstwo pomysłów. Jeżeli nie macie pomysłu na to, to możecie wykorzystać nasz lub też skorzystać z dobrego źródła pomysłów, jakim jest YouTube xD Poniżej wstawiam kilka ciekawszych propozycji znalezionych właśnie tam.




Odnośnie informowania znajomych, staraliśmy się robić to osobiście. uznaliśmy, że tak jest bardziej elegancko, poza tym chcieliśmy zobaczyć ich miny, prawda? Dużo gratulacji, dużo uśmiechu i radości :) Bardzo miły okres ciąży i dobra odmiana od codziennych wymiotów :)

poniedziałek, 14 października 2013

Pierwszy trymestr ciąży - pierwsze objawy

Jestem całkiem młodą mamą. Czemu całkiem młodą, a nie młodą? No do MTV mnie już nie wezmą, a w dobie nastoletnich mam, moje 23 lata to już prawie jak starość. Wszystko prawie, bo jednakowoż czuję się młoda i fikam niczym nastolatka (oczywiście w przerwach pomiędzy wymiotami).
Zacznijmy od początku... Na początku był chaos. Hmmm... może jednak troszkę dalej. W czasach licealnych poznałam swego rycerza na białym koniu, jakim jest mój obecny mąż (dla skrócenia, nazwijmy go mój "M" od funkcji, jaka pełni - robota na pełen etat. Nie zazdroszczę. Szczególnie teraz, gdy rządy nade mną sprawuje hormon). Jak się można domyślić po pewnym czasie M osiągnął statu męża i tak sobie od kilku lat wspólnie żyjemy. Rok po ślubie się stało TO! A mianowicie... zaciążyłam. Brzmi przerażająco? Tych, których nie przeraża zapraszam do kilku dni grypy żołądkowej z huśtawką nastrojów, a można się przekonać, jak wszystkich dookoła to przeraża ;)
Na początku nie podejrzewałam, że w moim brzuchu zaczaił się jakiś bąbelek. Z ZPO (zespół policystycznych jajników dla mniej uświadomionych ;) ), miesiączkami co miesiąc lub trzy i tyłozgięciem macicy (o tej niespodziance dowiedziałam się przypadkowo dopiero w 11 tygodniu ciąży), kto by się spodziewał? A jednak!
Pierwsze oznaki dla mojego M były jednoznaczne, dla mnie jednak nie były takie oczywiste. Zacznijmy od tego, że w pierwszym miesiącu... MIAŁAM OKRES! Tak, tak, to się zdarza. Z tym, że kiedy Twój okres jest co miesiąc, dwa lub więcej, to dostając następny w terminie (idealnie co do dnia), nie spodziewasz się ciąży, tylko cieszysz się, że może twoje jajniki jednak "cośtam" robią.
Kilka dni po zakończeniu tego, jakże niespodziewanego wydarzenia, jakim była miesiączka w terminie, odbyła się impreza niespodzianka z okazji moich urodzin. "Bawiłam się świetnie! Piłam na umór, bo przecież nie wiedziałam o rosnącym we mnie mlekopijcy, a spać poszłam skoro świt ;)" - tak bym napisała, ale wyglądało to zgoła inaczej. Po 1,5 piwa wypitych w przeciągu kilku godzin (ale ze mnie pijak xD), poczułam się źle, wszystko mnie denerwowało, a o 1 w nocy marzyłam tylko o tym, aby impreza się skończyła i tak oto o godzinie 2 w nocy grzecznie poszłam w łóżeczku spać. Bardzo ciekawy scenariusz. Dodatkowo bawi mnie on, jak sobie o tym przypominam, po przeczytaniu wspaniałej książki Kaz Cooke "Ciężarówką przez 9 miesięcy" (szczerze polecam!). U niej scenariusz był bardzo podobny, a wiadomo, człowiek - zwierze stadne, lubi się identyfikować z kimś innym.
Po tych wypadkach, oraz po chęci picia piwa co wieczór, czym sama byłam zadziwiona, postanowiłam kupić test ciążowy. Może samo piwo by nie wzbudziło we mnie sensacji, a zły nastrój na imprezie mogłam zwalić na zmęczenie, ale obrzydzenie do czekolady, to już coś! Osoba taka, jak ja w momencie, gdy nagle spostrzega się, że jej ulubiony posiłek dnia idzie w odstawkę, zaczyna podejrzewać wszystko ;)
Test kupiłam, mówiąc o tym mojemu M po tygodniu od imprezy. Wstałam rano, nasiusiałam do pojemniczka (stanowczo wolę te testy z pojemniczkiem, bo jeszcze nie zdarzyło mi się nie "obryzgać" wszystkiego wkoło używając "magicznych różdżek" bez pojemniczka). I jako, żem stara wyjadaczka i właściwie z niedowierzaniem go robiłam, odłożyłam test na półeczkę obok. Stwierdziłam, że "wypatrywać drugiej kreski pod światło będę jak zwykle potem, a teraz spokojnie pójdę się umyć". I tak oto wstałam z chęcią wzięcia porannego prysznica. Przed wejściem do kabiny spojrzałam jeszcze na test, a tam... DRUGA KRECHA! Nie kreska, o nie... to była wielka, gruba, fioletowa krecha! O mało, co nie posikałam się znowu, pomimo opróżnionego pęcherza. Zaraz po względnym ogarnięciu, pobiegłam do mojego M do pracy i obwieściłam mu te jakże radosną wieść :) Test zawinęłam we wstążkę i wręczyłam mu z bananem na twarzy. M nie pamiętał o moim kupnie testu, więc jego mina wyrażała zdziwienie pt. "cóż ona takiego mi przyniosła". Odpakował i banany były już dwa. Jeszcze tego samego dnia wybrałam się do lekarza, który potwierdził , że "jest Pani w ciąży" i pokazał na USG 5cio tygodniowy pęcherzyk z pęcherzykiem żółtkowym. Kazał przyjść za dwa kolejne tygodnie, aby zobaczyć, czy serce bije. To był dla nas "dzień, w którym zatrzymała się Ziemia".
Podsumowując, moje pierwsze objawy ciąży, to:
-wstręt do ukochanej czekolady,
-nagła miłość do piwa i wszystkiego, co słone,
-obolałe piersi (niby, jak przed okresem, ale po domniemanym okresie bolały coraz mocniej),
-chroniczne zmęczenie,
-huśtawki nastrojów (bardziej karuzela, ale w pierwszym miesiącu jeszcze do zniesienia, potem już tylko gorzej :P)
Podpisano,
Wasza Całkiem (a nawet bardzo) Młoda Mama