niedziela, 14 czerwca 2015

Rozpustny pasiak - deser czekoladowo - bananowy

Dieta dietą, ale czasem każdy ma pokusę zaszaleć. I zaszalałam. Wymyśliłam i zrobiłam deser - bombę kaloryczną (już czuję, jak moje koło ratunkowe wokół bioder skacze z radości, że jeszcze chwilę pożyje). Przepis jest banalnie prosty, a wykonanie zajmuje około 15 minut i da się to zrobić ze szkrabem "u nogi". Składniki podałam na dwie porcje (przecież jak tyć, to razem, prawda? ;) ).



Oto przepis:

Składniki:
2 banany
1 czekolada mleczna (chyba, że nie chcesz dokonywać aż takiej rozpusty, to użyj gorzkiej)
śmietana 18 % (gęsta) lub 30% do zrobienia bitej śmietany

Wykonanie standardowe:
Czekoladę rozpuszczamy w misce nad parą wodną. Jeżeli miska będzie dotykać wody, czekolada szybko się zważy, a tego przecież nie chcemy. W czasie, gdy czekolada się rozpuszcza, przepuszczamy banany przez wyciskarkę do soków lub blendujemy. Czekoladę co jakiś czas mieszamy i dodajemy 2 duże łyżki śmietany. Ewentualnie używamy śmietany 30%, którą ubijamy i dodajemy do czekolady zdjętej z łaźni parowej. Do kieliszka wlewamy obie części musu  naprzemiennie.

Wykonanie moje:
Korzystając z chwili nieuwagi Róży, szybko przemykam do kuchni, zamykając za sobą drzwi. No cóż... obecność Bąbla w kuchni jest mocno niewskazana, ponieważ nie mamy jeszcze frontów w szafkach kuchennych, a jak tylko Babel wpada do kuchni, to walczy o mąkę, jakby od tego zależało jej życie. Ewentualnie o dostęp do kosza, bo przecież wszystko, co zakazane, jest najciekawsze. Przygotowuję wszystko, co jest mi potrzebne, czyli składam wyciskarkę do soków, wyjmuję... przy drzwiach kuchennych rozpoczynają się negocjacje - Róża zaczyna od niewinnego "e?". Ja udaję, że mnie nie ma i wyjmuję garnek oraz przygotowuję kąpiel parową do rozpuszczenia czekolady. Róża przystępuje do ostrzejszej akcji i zaczyna walić w drzwi z krzykiem, oznaczającym cierpienie biednego, porzuconego za drzwiami dziecka. Ufff... mój M wkracza do akcji i zabiera młodzież do zabawy. Ja w międzyczasie kruszę czekoladę i wrzucam do miski nad grzejącą się wodą. Przystępuję do wyciskania bananów. Soku z nich nie ma, ale rozpaćkany glut mnie satysfakcjonuje i idealnie nadaje się do tego deseru. Do tej części musu już nic nie trzeba dodawać. Banan ma idealna konsystencję i smak. Zza drzwi dobiegają do mnie głosy oburzenia. Przecież żadna zabawa nie jest ciekawa, kiedy ktoś inny jest w kuchni. Łamię się i biorę Różę do kuchni. Z nią na rękach mieszam czekoladę. Teraz muszę dodać śmietany, więc odkładam Różę na ziemię, aby móc użyć obu rąk. O zrobieniu bitej śmietany nawet nie myślę, bo to wymagałoby zbyt wielu czynności, które wymagałyby użycia obu rąk. Nawet udaje mi się wyciągnąć śmietanę z lodówki, zanim Bąbel tam dobiega. Biorę łyżkę z szuflady, odsuwam Różę od śmietnika mówiąc "nununu, fuuuj". Otwieram śmietanę i ponownie odsuwam Różę od śmietnika. Do czekolady dodaję 2 łyżki śmietany i szybko biorę Różę na ręce, zanim wsadzi ręce do śmietnika, za który już zdążyła złapać. Mieszamy czekoladę i jest to niesamowita frajda. Teraz chcę przystąpić do podania deseru, więc przekazuję Bąbla tacie. Teraz to już z górki - wszystko zrobione, więc co to dla mnie podać takie 2 warstwy. Wpadłam na pomysł pasków. Skoro już grzeszę, jedząc takie rzeczy na diecie, to niech się kojarzy z pasiakiem więziennym ;P. Kieliszki czyste, to już jakiś sukces. Pierwsze dwie warstwy idą świetnie. Przy kolejnej ręka zaczyna drżeć i ścianki się brudzą bananem. "To się wytrze" - myślę sobie. Po dodaniu kolejnych warstw chcę wytrzeć wolną część kieliszka i jaki tego efekt? Papier zamoczył się w czekoladzie i zamiast bananowych smug, zostały na nim smugi czekoladowe. W związku z tym uznaję, że może jakoś przyozdobię kieliszek, to nie będzie ich tak widać. I tak oto powstaje czekoladowa dekoracja na brzegu kieliszka. W końcu potrzeba matką wynalazków! :) Myślę, że tym schylaniem się do Róży i jej noszeniem spaliłam chociaż część kalorii z deseru. Trzeba się w końcu jakoś tłumaczyć.


Tak czy siak deser wyszedł pyszny i pomimo różnych zawirowań zajął mi niecałe 20 minut.

Smacznego!

czwartek, 11 czerwca 2015

Naturalnie bez ukąszeń - jak (bezpiecznie) uchronić dziecko przed komarami

Przyszło lato, wszystko wraca do życia i... te wredne krwiopijce również. Niestety jak tylko komary zaczynają latać w poszukiwaniu świeżej krwi, ja staję się ich celem numer 1. To wygląda tak, że w pomieszczeniu może być kilka osób, a jak tylko jestem tam ja to w 90% przypadków komar lub meszka wybiorą właśnie mnie. Jakbym miała na czole wypisane "Hej! Jestem smaczna! Zjedz mnie!". Wybierając się na rodzinnego grilla zaczęłam zastanawiać się, co zrobić, aby nie dać się wyssać.
Jak to w tym okresie również bywa, wszędzie pojawiają się reklamy środków odstraszających owady. Niestety większość z nich to środki, których wolałabym unikać ze względu na skład (takie zboczenie). Poczytałam tu i tam i postanowiłam wypróbować sposób naturalny: olejki eteryczne. Przyznam szczerze, że byłam dość sceptycznie nastawiona. Wiadomo nie od dziś, że każdy patrzy przez pryzmat siebie i zastanawiałam się, dlaczego taki komar miałby nie lubić zapachu eukaliptusa. Ale spróbowałam.
Idealne miejsce do snu - słoneczne popołudnie fot. Całkiem Młoda Mama



Oto mieszanka, którą wykonałam: