niedziela, 26 kwietnia 2015

Pomagamy

Drodzy czytelnicy. Większość z Was pewnie już wie, jaką radość dają dzieci i jak bardzo każdy rodzic pragnie, aby były zdrowe. Niestety nie zawsze się tak dzieje. Tak się niestety stało w przypadku Rayyanka. Schorzenie, które ma sprawiło, że lekarze zaproponowali amputację nóżki:( Na szczęście jest inne wyjście! Chłopiec może przejść operację, ktora ma AŻ 99% SZANS NA POWODZENIE! Wszystko zależy od Was! Udostępniajcie ten link! Wspólnie możemy sprawić, że Rayyanek będzie biegać! :)

wtorek, 14 kwietnia 2015

Dzień z życia Całkiem Młodej Mamy: Poranek

Z cyklu: mama sama z dzieckiem w weekend

5:00 Zanurzona w objęciach Morfeusza słyszę, chciałabym napisać, że "nieśmiałe", lecz jest to stanowczo śmiałe "A!". Jak dla mnie zbyt stanowczo jak na tak barbarzyńską porę dnia. Nie ruszam się z nadzieją, że dzieć może jeszcze przyśnie. Kolejne stanowcze "A!" pozbawia mnie ostatecznych złudzeń. Biorę głęboki wdech i wkraczam do akcji. Wchodzę do pokoju Bąbelka, a tam Róża stoi w łóżeczku i na mój widok uśmiecha się od ucha do ucha (przecież jest taaaka wyspana) z miną, którą możnaby zatytułować: "Jestem taaaaka słodka i niewinna... nieee, wszystko, co złe to nie ja. Mamo ja już się wyspałam to i Ty powinnaś, przecież jest już taaaak późno...".



 Serce mi mięknie i po kilku achach i ochach przypominam sobie o pełnym, porannym pęcherzu. I co tu zrobić z taką małą istotką, która po moim oddaleniu się o więcej niż 30 cm włącza alarm biednego i porzuconego dziecka. Trybiki w mojej, jakże wyspanej głowie podpowiedziały mi rozwiązanie. Biorę Różę "pod pachę" i idziemy do ubikacji. Razem, bo kto to widział, żeby mama sama do łazienki poszła. Ekstrawagancja jakaś. Siadam na tronie, w międzyczasie sadzając małą na jej, nieco mniejszym, troniku. Takie romantyczne wspólne sikanko. Czy to nie urocze? Ostatecznie z pustym pęcherzem staram się naciągnąć majtki, jednocześnie balansując na jednej nodze staram się drugą stopą powstrzymać Różę od wylania zawartości nocnika na siebie. To jedna z takich chwil, kiedy chciałabym niczym hinduskie bóstwo mieć kilka par rąk. Majtki założone, zawartość nocnika została w środku. Pierwszy sukces dnia zaliczony Mama vs. Maluch 1:0. Ale, ale! Nie rozpędzajmy się, wszak jeszcze trzeba na powrót zainstalować pieluchę na Bąblu. 
W głowie rozbrzmiewa mi melodia z "Mission Impossible" i po umyciu nocnika przystępuję do działania. (Tuum-tum! Tum-tum!) Bąbel na rękach, a ja szykuję jakże profesjonalny przewijak składający się z ręcznika i pieluchy rozłożonych na biurku. (Tuum-tum! Tum-tum!) Kładę Różę, która właśnie zaczaiła o co chodzi i zaczyna odstawiać węgorza. (Tu-tu-tuuuuuu) "Kochanie, to tylko pieluszka", mówię uśmiechnięta do małej, w myślach powtarzając mantry buddyjskie (jestem - aaaa! - przecież kwiatem lotosu na niezmąconej tafli - aaaa! - jeziora). (Tu-tu-tuuuuuu) Hurra! Udało się podłożyć pieluchę pod pupę! Teraz "tylko" zapiąć. (Tu-tu-tuuuuuu) A jednak chusteczki leżące nieopodal nagle stały się tak fascynujące, że węgorz wywija się z pieluchy i owija się wokół złapanego opakowania. (Tu-tu!)  Mama vs. Maluch 1:1. Na pocieszenie można wytulać wspaniałe malutkie stópki :) Historia powtarza się kilkukrotnie aż ostatecznie udaje się zapiąć pieluchę, a nawet zapiąć bodziaka i śpiochy. Tyle wygrać.
Ja - spocona jak po maratonie (wiedziałam, co mnie czeka i przezornie się jeszcze nie myłam - jasnowidzenie poziom hard ;) ), padam na ziemi, usadawiając niezbyt zadowoloną z braku gołych nóg Różę obok siebie. Czas na śniadanie, przynajmniej dla Bąbla. Wstaję i idę do kuchni. Róża widząc, że tajemnicze wrota królestwa zwanego kuchnią się uchyliły rusza w tamtym kierunku z prędkością bliską prędkości światła. No nic, zrobimy śniadanko razem. Wyjmuję z lodówki wcześniej przygotowany i zawekowany słoik z zupką dyniową. Po przelaniu części do garnka włączam gaz. Nie jest to takie proste. Trzymając Różę na ręku, jedną ręką przyciskam i przekręcam kurek, a przycisk "iskrownika" przyciskam kolanem (rąk mi znów brak).
6:00 Ok. Śniadanie zrobione, czas na konsumpcję. Sadzam słodziaka mego w "karmniku" i lawiruję łyżeczką pomiędzy latającymi rękoma, starając się trafić do ust Bębelka. Ostatecznie zupka ląduje w żołądku Róży... przynajmniej w części. Reszta ląduje wszędzie dookoła, lecz dziedziczka dostojnym odepchnięciem łyżki ręką sygnalizuje, że już nasyciła swój głód. Bez punktacji.
6:30 Czas na zabawę. Powycieranego bąbla sadzam na ziemi, a sama... siadam obok (niezastosowanie się do tego może skutkować nagłym alarmem sygnalizującym, że dziecko zostało samotne i porzucone i nie daj Boże musi się samo bawić). Kreatywność - start! Po kilku minutach każda "stara" (czyli przerobiona już kilkukrotnie) zabawa staje się nudna, więc systematycznie "przerabiamy" kolejne zabawki. Książeczka jedna, druga trzecia. Czas na wspięcie się na wyżyny aktorstwa i zaczynamy czytać wierszyki. Stwierdzam, że "Żuk" Brzechwy i "Lokomotywa" Tuwima to istne majstersztyki. Wszelkie "Buch" "Puff" i "Uff" sprawia małej tyle radości, że aż serce rośnie. 
7:30 W gardle mi zaschło, a bąbel domaga się nowych wrażeń. Czas na "nowości". Dziś w menu mamy kamyki i dwie metalowe miski. Czyżbym mogła zjeść śniadanie? Wpadam do kuchni i zanim Róża zorientuje się, że kuchnia stoi przed nią otworem porywam wczorajszy obiad i wrzucam go do garnka na gaz po czym wracam do pokoju jak gdyby nigdy nic. Uff.. Bąbel się bawi. Wracam do kuchni i pędem wrzucam jedzenie na talerz. Chcę wrócić do pokoju z pełnym talerzem, lecz słyszę ciszę. To nigdy nie wróży nic dobrego. Co tym razem wymyśliła nasza kreatywna córeczka? Och, tym razem tylko znalazła moją komórkę, która leżała na kanapie. Uff.. To znaczy, że nie skorzystała z innych opcji, typu podróż do toalety i picie wody z kibelka. (nie na szczęście nam się to nie zdarzyło, ale słyszałam historie o takowych przypadkach)


Czy uda mi się zjeść śniadanie przed 12? Zazwyczaj nie. Ale za to rozwijam naszą kreatywność i mogę "wyprzytulać" i wycałować stópki (czy ktoś ma pomysł, co w nich jest takiego wspaniałego, że ja tak szaleję? :) ) przy każdym przewijaniu ;)

środa, 1 kwietnia 2015

DIY Pisanki - wzór z materiału

Błądząc w czeluściach internetu znalazłam film, na którym jest pokazane, jak zrobić oryginalne pisanki. Uznałam, że w tym roku również zrobię takie jajka. Dziś wybrałam się na jakże szalone zakupy do second handu, gdzie dokonałam wielkiego zakupu (w końcu jak szaleć, to szaleć) 2 jedwabnych krawatów za łączną sumę 2,40 zł. Jajec zrobiłam sztuk 2 (na próbę), a wynik mnie zaskoczył bardzo pozytywnie, więc sądzę, że jutro dalej zaszaleję na ciuchach :) Oto przepis:

Potrzebne rzeczy:
kawałki kolorowego jedwabiu (około 15x15 cm, w zależności od wielkości jajek)
kawałki białej bawełny lub lnu (tej samej wielkości, co powyższe)
sznurek
jajka (serio, serio ;) )
garnek
ocet
woda

Wykonanie:
1. Jajko owiń jak najszczelniej jedwabiem i zwiąż materiał sznurkiem, aby się nie przesuwał.



2. Owinięte jajko owiń teraz białym materiałem i również zawiąż. Obie czynności powtórz na wszystkich jajkach.



3. Włóż jajka do garnka i zalej wodą. Do wody dodaj 3-4 łyżki stołowe octu i gotuj około 15-20 minut. Po tym czasie wylej wodę i poczekaj aż pisanki wystygną. Możesz już rozwinąć swoje pisanki i ułożyć je na świątecznym stole :)



Edit: Oto kolejne efekty, tym razem na białych jajkach :)