wtorek, 29 października 2013

Czwarty miesiąc ciąży i podsumowanie pierwszego trymestru.

Od czego by tu zacząć? Zaczynam czternasty tydzień ciąży i pewne dolegliwości z pierwszego trymestru osłabły, inne się nasiliły.
Mdłości i wymioty, które wcześniej dokuczały prawie całą dobę, później przekształciły się w mdłości wieczorne, a teraz bywają coraz rzadziej -hurra! :)
Brzuch już mi widać, czemu wszyscy się dziwią, bo wszak dopiero 4 MC. Wobec tego, że poranne ubieranie się przynosiło mi głównie zawód, że w ulubione ubrania przestałam się mieścić, postanowiłam zrobić porządek w szafie. Zabrzmiało groźnie, co? Po przeglądzie ubrań stwierdzenie "nie mam się w co ubrać" nabrało nowego znaczenia. Zostały mi dwie spódnice (w spodniach nie chodzę), kilka sukienek, sporo bluzek i cała masa bezkształtnych, wielkich swetrów, których wcześniej nie odważyłam się nosić. Dlaczego? Chociażby dlatego, że są wielkie i bezkształtne, a ja w swetrach wyglądam jak waleń wyrzucony na plażę lub jak ziemniak (w zależności od koloru swetra). Teraz będę musiała się przemóc, bo zbliża się zima, a brzuch rośnie i marynarki wkrótce będą zbyt cienkie. Stanowczo muszę się wybrać na zakupy.

Kuchnia Fusion, czyli ciążowe udziwnienia smakowe.
Jeżeli chodzi o zmianę smaku, to od czekolady już mnie tak nie odrzuca, ale zjedzenie owej słodyczy (jak i wszystkiego innego, co zawiera trochę więcej cukru) to transakcja wiązana. Zjem ze smakiem, a zaraz potem mam mdłości i się odechciewa czegokolwiek. Za to smaki szybują w coraz to dziwniejsze strony. Maliny z czosnkiem, którymi się zajadałam na początku zaszokowały mojego M, ale potem się zebrało a jeszcze dziwniejsze połączenia, np. naleśnik z dżemem wiśniowym i pomidorami (omniomniom! xD), którym się zajadałam. Aktualnie mogę zajadać sól kilogramami i inne przyprawy mogą dla mnie nie istnieć, np. odrzuca mnie moja ukochana wcześniej bazylia. Ostatnio robiłam zupę dyniową, która zajęła mi 3 godziny, z czego 2 to było doprawianie. Wciąż mi nie smakowała, bo zestawy przyprawowe ze "starych czasów" przyprawiały mnie o rożne niechciane doznania zmysłowe. Wyszło mi z tego w sumie coś, co mi smakowało, a dla reszty rodziny "było nawet zjadliwe". Wykorzystując piękną dynię, zakupioną przez moich teściów zrobiłam też super babeczki z dynią, siemieniem lnianym i sezamem. Dodatkowym ich atutem było to, że były mało słodkie. Przepis znajdziecie w następnym poście :)

A oto przepiękna dynia, która była bohaterem ostatnich dań:



niedziela, 20 października 2013

Pierwszy trymestr - drugi i trzeci miesiąc ciąży, czyli jak powiedzieć rodzicom i znajomym.

Czas opisać, co tam się dalej u mnie działo. Aktualnie jestem w 13 tygodniu ciąży, ale chciałabym wrócić do poprzednich kilku tygodni. Po pierwsze, co najbardziej dało mi się we znaki, to wszechogarniająca senność Odkrywca kołdry i poduszki powinien dostać Nobla z tytułu nagrody pokojowej xD, wszak śpiąca kobieta, to zdenerwowana kobieta. Rodzicom mojego męża powiedzieliśmy od razu po powrocie od lekarza. Wszak z nimi mieszkamy, więc można było usiąść przy winie i skorzystać z silnych emocji, które towarzyszyły nam po powrocie od lekarza. Oboje byliśmy wizytą niesamowicie podekscytowani i mój M nie odpuścił zobaczenia pierwszego USG pomimo, że jak na razie było widać tylko pęcherzyk ciążowy z pęcherzykiem żółtkowym. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ nasłuchałam się wielu historii o tym, jak to mężowie/partnerzy nie chcą chodzić ze swoimi wybrankami do lekarza. To jest przecież takie niesamowite, a jeszcze wspanialsze jest wspólne patrzenie w monitor. Każdy jednak ma swoje poglądy, prawda? Postanowiliśmy nikomu jeszcze za bardzo o tym nie mówić,bo wiadomo - jeszcze wczesna ciąża i wszystko może się zdarzyć. Dodajcie do tego jeszcze moje codzienne panikowanie o wszystko i zmiksujcie to z hormonami. Po takiej mieszance nie wiadomo czy się cieszyć, czy też płakać, bo coś może być nie tak ;)
Ponieważ to była zbyt radosna nowina, aby się nią nie dzielić ze wszystkimi, to zaczęliśmy od informowania najbliższych przyjaciół. Moich rodziców zostawiliśmy na później, bo nie chcieliśmy o tym mówić przez telefon. Wspólnie ustaliliśmy, że w któryś weekend (dlaczego to słowo nie ma polskiego odpowiednika?) do nich pojedziemy z niespodzianką. Ten weekend nadszedł dopiero w 12 tygodniu. Tak się złożyło, że moi bracia w tygodniu poprzedzającym wizytę, świętowali swoje urodziny, więc był pretekst do przyjazdu. Po wejściu domieszkania wręczyliśmy im po drobiazgu, a następnie mojemu tacie (mama przezornie wyjechała, chyba przeczuwając co się kroi) oświadczyliśmy, że dla niego też coś mamy. Zdziwił się, ale wziął torebkę, w której ukrywał się... gryzak. Wyjął go z miną, mówiącą coś w rodzaju "ej, nie jestem jeszcze taki stary, żeby zęby mi wypadały". Widząc, że nie bardzo załapał, powiedziałam "to, żebyś miał się czym z wnuczkiem lub wnuczką bawić". Wtedy nie było wątpliwości. Po chwili zdziwienia i wzruszeń nastąpiło ściskanie, gratulowanie i uroczyste otarcie barku z napojami. Do mamy zadzwoniliśmy i tak też zrobiliśmy z resztą rodziny z mojej strony. co prawda do babci czy wujka, moglibyśmy zadzwonić wcześniej, ale szybkość przepływu informacji w mojej rodzinie sprawiła, że rozsądek kazał poczekać do czasu, kiedy poinformujemy rodziców. Na sam sposób powiedzenia rodzicom, mięliśmy mnóstwo pomysłów. Jeżeli nie macie pomysłu na to, to możecie wykorzystać nasz lub też skorzystać z dobrego źródła pomysłów, jakim jest YouTube xD Poniżej wstawiam kilka ciekawszych propozycji znalezionych właśnie tam.




Odnośnie informowania znajomych, staraliśmy się robić to osobiście. uznaliśmy, że tak jest bardziej elegancko, poza tym chcieliśmy zobaczyć ich miny, prawda? Dużo gratulacji, dużo uśmiechu i radości :) Bardzo miły okres ciąży i dobra odmiana od codziennych wymiotów :)

poniedziałek, 14 października 2013

Pierwszy trymestr ciąży - pierwsze objawy

Jestem całkiem młodą mamą. Czemu całkiem młodą, a nie młodą? No do MTV mnie już nie wezmą, a w dobie nastoletnich mam, moje 23 lata to już prawie jak starość. Wszystko prawie, bo jednakowoż czuję się młoda i fikam niczym nastolatka (oczywiście w przerwach pomiędzy wymiotami).
Zacznijmy od początku... Na początku był chaos. Hmmm... może jednak troszkę dalej. W czasach licealnych poznałam swego rycerza na białym koniu, jakim jest mój obecny mąż (dla skrócenia, nazwijmy go mój "M" od funkcji, jaka pełni - robota na pełen etat. Nie zazdroszczę. Szczególnie teraz, gdy rządy nade mną sprawuje hormon). Jak się można domyślić po pewnym czasie M osiągnął statu męża i tak sobie od kilku lat wspólnie żyjemy. Rok po ślubie się stało TO! A mianowicie... zaciążyłam. Brzmi przerażająco? Tych, których nie przeraża zapraszam do kilku dni grypy żołądkowej z huśtawką nastrojów, a można się przekonać, jak wszystkich dookoła to przeraża ;)
Na początku nie podejrzewałam, że w moim brzuchu zaczaił się jakiś bąbelek. Z ZPO (zespół policystycznych jajników dla mniej uświadomionych ;) ), miesiączkami co miesiąc lub trzy i tyłozgięciem macicy (o tej niespodziance dowiedziałam się przypadkowo dopiero w 11 tygodniu ciąży), kto by się spodziewał? A jednak!
Pierwsze oznaki dla mojego M były jednoznaczne, dla mnie jednak nie były takie oczywiste. Zacznijmy od tego, że w pierwszym miesiącu... MIAŁAM OKRES! Tak, tak, to się zdarza. Z tym, że kiedy Twój okres jest co miesiąc, dwa lub więcej, to dostając następny w terminie (idealnie co do dnia), nie spodziewasz się ciąży, tylko cieszysz się, że może twoje jajniki jednak "cośtam" robią.
Kilka dni po zakończeniu tego, jakże niespodziewanego wydarzenia, jakim była miesiączka w terminie, odbyła się impreza niespodzianka z okazji moich urodzin. "Bawiłam się świetnie! Piłam na umór, bo przecież nie wiedziałam o rosnącym we mnie mlekopijcy, a spać poszłam skoro świt ;)" - tak bym napisała, ale wyglądało to zgoła inaczej. Po 1,5 piwa wypitych w przeciągu kilku godzin (ale ze mnie pijak xD), poczułam się źle, wszystko mnie denerwowało, a o 1 w nocy marzyłam tylko o tym, aby impreza się skończyła i tak oto o godzinie 2 w nocy grzecznie poszłam w łóżeczku spać. Bardzo ciekawy scenariusz. Dodatkowo bawi mnie on, jak sobie o tym przypominam, po przeczytaniu wspaniałej książki Kaz Cooke "Ciężarówką przez 9 miesięcy" (szczerze polecam!). U niej scenariusz był bardzo podobny, a wiadomo, człowiek - zwierze stadne, lubi się identyfikować z kimś innym.
Po tych wypadkach, oraz po chęci picia piwa co wieczór, czym sama byłam zadziwiona, postanowiłam kupić test ciążowy. Może samo piwo by nie wzbudziło we mnie sensacji, a zły nastrój na imprezie mogłam zwalić na zmęczenie, ale obrzydzenie do czekolady, to już coś! Osoba taka, jak ja w momencie, gdy nagle spostrzega się, że jej ulubiony posiłek dnia idzie w odstawkę, zaczyna podejrzewać wszystko ;)
Test kupiłam, mówiąc o tym mojemu M po tygodniu od imprezy. Wstałam rano, nasiusiałam do pojemniczka (stanowczo wolę te testy z pojemniczkiem, bo jeszcze nie zdarzyło mi się nie "obryzgać" wszystkiego wkoło używając "magicznych różdżek" bez pojemniczka). I jako, żem stara wyjadaczka i właściwie z niedowierzaniem go robiłam, odłożyłam test na półeczkę obok. Stwierdziłam, że "wypatrywać drugiej kreski pod światło będę jak zwykle potem, a teraz spokojnie pójdę się umyć". I tak oto wstałam z chęcią wzięcia porannego prysznica. Przed wejściem do kabiny spojrzałam jeszcze na test, a tam... DRUGA KRECHA! Nie kreska, o nie... to była wielka, gruba, fioletowa krecha! O mało, co nie posikałam się znowu, pomimo opróżnionego pęcherza. Zaraz po względnym ogarnięciu, pobiegłam do mojego M do pracy i obwieściłam mu te jakże radosną wieść :) Test zawinęłam we wstążkę i wręczyłam mu z bananem na twarzy. M nie pamiętał o moim kupnie testu, więc jego mina wyrażała zdziwienie pt. "cóż ona takiego mi przyniosła". Odpakował i banany były już dwa. Jeszcze tego samego dnia wybrałam się do lekarza, który potwierdził , że "jest Pani w ciąży" i pokazał na USG 5cio tygodniowy pęcherzyk z pęcherzykiem żółtkowym. Kazał przyjść za dwa kolejne tygodnie, aby zobaczyć, czy serce bije. To był dla nas "dzień, w którym zatrzymała się Ziemia".
Podsumowując, moje pierwsze objawy ciąży, to:
-wstręt do ukochanej czekolady,
-nagła miłość do piwa i wszystkiego, co słone,
-obolałe piersi (niby, jak przed okresem, ale po domniemanym okresie bolały coraz mocniej),
-chroniczne zmęczenie,
-huśtawki nastrojów (bardziej karuzela, ale w pierwszym miesiącu jeszcze do zniesienia, potem już tylko gorzej :P)
Podpisano,
Wasza Całkiem (a nawet bardzo) Młoda Mama