czwartek, 27 marca 2014

36 tydzień ciąży - pierwsza wizyta na porodówce

Mogłabym mieć teraz ksywkę luna. Dlaczego? Bo wyglądam, jak księżyc w pełni ;) (Na dole posta znajdziecie zdjęcie potwierdzające moje słowa)
Moje dolegliwości ciążowe są, jakie są, ale muszę przyznać, że dziś miednica dała mi trochę wolności i śmigam niczym kozica górska, co mogą potwierdzić moi dzisiejsi wspaniali goście :)

Regularne skurcze i izba przyjęć
Ostatnie dni przyniosły wiele nowych doświadczeń. W niedzielę moja macica zdecydowała, że zacznie się kurczyć bardziej regularnie niż zwykle. Wyszło je całkiem nieźle, ponieważ skurcze zaczęły pojawiać się co 5 minut. W poniedziałek skurcze przybrały na sile i częstotliwości. Amplituda bólu skoczyła nieco do góry. Musze przyznać - nie łaskotało. Ale też muszę tutaj przyznać, że jest to dość ciekawy ból, bo fizycznie jest mocno nieprzyjemny, a psychicznie wywołuje bardzo pozytywne uczucia. Macica okazała się być bardzo dzielna i kurczyła się ostatecznie co 2 minuty.
Przy skurczach co 4 minuty (około godziny 15 w poniedziałek) zdecydowaliśmy się na podróż do szpitala. Już wcześniej z moim M wybraliśmy do porodu szpital w Białymstoku na ul. Warszawskiej i tam tez się udaliśmy. Na izbie przyjęć bardzo sympatyczna położna podłączyła mnie do KTG i skurcze jako takie się na wydruku pojawiły, natomiast nie zostały uznane za porodowe ze względu na dość niską amplitudę (uhu - ciekawe, jak "łaskotać" będą te o właściwej amplitudzie). Jednak krwawienie i podejrzenie sączenia się wód płodowych jako dodatek do wspominanych wcześniej skurczy sprawiły, że zostałam skierowana na porodówkę.
Dostałam do ubrania bawełnianą białą koszulę (jakże się cieszę, że dzisiejsze szpitalne koszule zakrywają już pośladki) i zakaz wkładania bielizny pod spód, co zaowocowało po chwili dwoma mokrymi plamami po pas (cycuś artysta - zarówno prawy jak i lewy- jak to mój M nazywa aktualnie moje piersi poszalał troszkę i wyczuł idealny moment do malowania swoich wzorów).



Wyposażenie sali porodowej
Sala porodowa pozytywnie mnie zaskoczyła. Co prawda, od czasów przywiązywania pasami nóg rodzących kobiet do łóżka (tak tak, ja właśnie się rodziłam w taki sposób - koszmar) już na szczęście minęły. Ja jednak wciąż się obawiałam nastawienia personelu w szpitalu. Sale szpitalne wszystkie są jednoosobowe (plus partner oczywiście) i bardzo dobrze wyposażone. W mojej było nowoczesne łóżko, worek sako, piłka do skakania oraz to, co ucieszyło mnie najbardziej, czyli fotel do porodu, który pozwala na poród w pozycji pionowej. Niestety nie znalazłam w internecie zdjęcia takowej konstrukcji, więc ją opiszę. Jest to fotel podwójny - z przodu jest miejsce dla przyszłej mamy , które ma kształt siedziska podobny do deski klozetowej (porównanie niezbyt przyjemne, ale za to, musicie przyznać, że dość obrazowe), a za tym siedziskiem znajduje się drugie (już pełne), na którym może usadowić się partner i nas wspierać i tulić (lub dawać się ściskać) w trakcie wspólnego stawania się rodzicami.

Dalszy rozwój sytuacji
Ponownie zostałam podłączona do KTG. Jestem bardzo wdzięczna położnej, iż słysząc moja prośbę o jakąkolwiek inną pozycję niż plackiem na plecach (najbardziej bolesna pozycja dla mojej miednicy, w jakiej obecnie mogłabym się znaleźć), ułożyła mnie lekko na boku, podkładając odpowiednio poduszkę.
W tym miejscu oczywiście nastąpił długaśny wywiad lekarski (lepiej, żeby pytali za dużo niż za mało), który trwał i trwał. Być może dlatego, że różne osoby przychodziły, pytały i wpisywały do karty kolejne fakty, a następnie wychodziły i przychodził po jakimś czasie znów ktoś inny. Zmiana dzienna była bardzo przyjazna. Położna ze zmiany dziennej była osobą surową ale konkretną i słuchającą potrzeb rodzącej. Bardzo podobało mi się jej podejście. Niestety jej zmiana się skończyła i nadeszła zmiana nocna (tu ze względu na dalsze wydarzenia powinien zabrzmieć marsz imperialny).
Położna ze zmiany nocnej (dla ułatwienia opisu nazwijmy ją Franią - imię wydaje się być przyjazne, więc ociepli całą sytuację) była dość hmm.. żywiołową osobą (chociaż przyznajmy szczerze - ja również nie byłabym prze-szczęśliwa, wiedząc, że czeka mnie 12 godzin pracy w nocy). Teraz sobie wyobraźcie pełną emocji i hormonów mnie plus drugą osobę o podobnym charakterze w stresowej sytuacji - wybuch czaił się za rogiem.

Bitwa o krew i fenoterol
Frania poinformowała mnie o konieczności pobrania krwi. Niby nic specjalnego, wszak jestem honorowym krwiodawcą, a jednak z moimi cienkimi żyłami czasem jest to pewien problem. W pełni świadoma swojej ułomności pod kątem żył, poinformowałam o tym Franię, co (jak można się domyślić) nie wprawiło ją w euforię. Pierwsza próba została dokonana na jednej z bardzo widocznych u mnie żył, jednak na jednej z najcieńszych. Po próbach wkłucia pod różnymi kątami żyła pękła. Mnie to ani nie zaskoczyło, ani nie zmartwiło. Nie był to pierwszy, ani pewnie ostatni raz w moim życiu. Jednak położna bardzo się tym zestresowała i zrobiło mi się jej trochę przykro, bo naprawdę się starała. Drugi łokieć również odmówił współpracy. Żyła co prawda nie pękła i przynajmniej lewy łokieć nie wygląda jak dorodna śliwka węgierka, ale pobrać krwi się nie udało. Trzecia próba miała odbyć się przy nadgarstku po stronie kciuka. Frania energicznie złapała za to miejsce, co mnie zaskoczyło, bo nie byłam na to przygotowana (jest to bardzo bolesne miejsce) i zabrałam rękę, prosząc o chwilę na przygotowanie się na ból. Niestety zestresowanej położnej zależało na czasie i nie dała mi tej chwili, na siłę wyrywając moją rękę do siebie. Zaowocowało to "przeuroczą" przepychanką dwóch zestresowanych kobiet (sądzę, ze z boku było to dość komiczne) i moim płaczem z bólu i złości (ponieważ nic nie chciało lecieć w tym miejscu również, nakłuwanie znów skończyło się gmeraniem igłą w różne strony i pretensjami do mnie, że zabierałam rękę). A wystarczyłoby kilka sekund, dzięki którym mogłabym się przygotować psychicznie. Ostatnią próbą było założenie mi wenflonu w nadgarstek od strony grzbietowej. Niezbyt przyjemne miejsce, lecz mniej bolesne (stanowczo) niż poprzednie i ja byłam tez już na to przygotowana. W końcu krew trysnęła na tyle, że zrobiła niezłą plamę na podłodze, a ja miałam wreszcie spokój.

Jak moim zdaniem powinna i jak nie powinna wyglądać relacja z pacjentem
Po chwili przyszedł lekarz i zarządził, że akcję porodową (która de facto wcale jeszcze się nie rozpoczęła - wszak stwierdzili, że skurcze są zbyt małe, a szyja tylko trochę skrócona - ha! jeszcze nie jestem pączkiem bez karku ;) ) należy zatrzymać. Frania przygotowała jakieś leki i ze strzykawką podeszła do mnie gotowa wbijać mi ją w pośladek. Stwierdziła tylko, że "to lek dla dziecka". I tu nastąpiła chwila grozy - zapytałam co to jest (ta ta ta taaaaaaam). Usłyszałam ponownie, że jest to lek dla dziecka i nic więcej. Domyśliłam się, że jest to steryd (36 tydzień ciąży to końcówka wykształcania się płuc) i z rozmowy słyszałam, że chcą mi podać również fenoterol. Powiedziałam, że muszę się chwilę zastanowić czy się zgadzam na te leki, co oczywiście wywołało fale oburzenia (pacjentka z własnym zdaniem - kto to widział). Czytając wiele na temat fenoterolu oraz znając doświadczenia innych kobiet (w tym mojej mamy) nie zgodziłam się na ten lek. Jest on bardzo silny i mocno blokuje akcję porodową, czasem przyczyniając się (np. u mojej mamy) do ogromnych problemów i potrzeby wywoływania porodu w terminie późniejszym. Dodatkowo ma bardzo dużo skutków ubocznych, a w internecie można znaleźć relacje kobiet, które (one lub ich dzieci) miały problemy sercowe właśnie po tym leku. Na steryd, po długiej wewnętrznej walce z samą sobą się zgodziłam wiedząc, że mała jest bardzo mała i jest możliwość, że płuca rzeczywiście nie były w tym momencie jeszcze do końca wykształcone. Mój M w pełni popierał te decyzje (dziękuję mu ogromnie za wsparcie) i dziś po raz kolejny nie godziłabym się na podanie mi fenoterolu - jestem tego na 200% pewna.
Oburzona Frania poinformowała lekarza, iż nie zgodziłam się na żadne leczenie i ten przyszedł tłumacząc mi, jak ważny jest steryd w obecnej sytuacji. Ja byłam tym zdziwiona, bo steryd został już podany, a on on był równie zdziwiony tym, że jednak został podany. Lekarz zachował się bardzo pozytywnie i nie skarcił mnie, ani nie "rzucił bulwersa" za brak mojej zgody na drugi lek. Zaproponował za to alternatywę złożoną z papaweryny i no-spy, na co wyraziłam zgodę. Tak właśnie powinna wyglądać relacja lekarz-pacjent. Tym bardziej, że nie była to sytuacja krytyczna, czy też wymagająca natychmiastowej interwencji, aby nie można było wysłuchać zdania pacjentki.

Ponieważ drugą dawkę sterydu należy podać po 12 godzinach - na noc trafiłam na oddział patologii ciąży. Brzmi groźnie ale jest to oddział całkiem przyjazny. Trafiłam na dwie bardzo sympatyczne "współlokatorki" i miłe Panie położne. Gdyby nie fakt, iż po poprzednich emocjach musiałam zostać sama na noc - byłoby bardzo pozytywnie.

"Dieta" w szpitalu
Czuję się w obowiązku, aby nawiązać tu do jakże zdrowej i zróżnicowanej diety szpitalnej, której miałam tę przyjemność doświadczyć. Nie jestem osobą zbyt wybredną smakowo. Zresztą głodny człowiek mało zwraca uwagę na to, co ma na talerzu (byleby do Ciebie nie machało). Śniadanie szpitalne było godne prawdziwego studenta: kromka chleba białego + bułka + kawałek masła + 1 jajko (taka fanaberia kucharek). Aż "żal" mi było, że nie zostałam na obiad ;)

Upragniony wypis
Po uroczystym śniadanku czekał nas obchód. Prowadził go zastępca ordynatora, a za nim dreptała cała masa lekarzy i studentów. Współlokatorki zostały na wskroś przepytane, a ich karty przejrzane pod każdym kątem. Gdy doszło do mnie, moją kartę profesor bez słowa zabrał i cała wycieczka ruszyła dalej. Wywołało to na mojej twarzy minę, która zapewne wyglądała mniej więcej tak:


Po chwili jedna z osób z kordonu zawróciła się i poinformowała mnie, iż oczekuje się mojej osoby po obchodzie w gabinecie zabiegowym w celu zbadania. Wizja badania ginekologicznego przy udziale widowni nie była szczytem moich marzeń w tym momencie, lecz jakoś ci studenci musza się nauczyć, prawda?
"Paczacze" okazali się być bardzo dyskretni i stali nieco z boku, co nieco poprawiało mój komfort.
Ja postanowiłam to badanie wykorzystać w swoim niecnym celu zdobycia wypisu do domu. V-ce ordynator zbadał mnie i stwierdził, że nie ma przeciwwskazań do wypisu lecz okazało się, że w karcie została informacja o fenoterolu. Tu się zastanowił. Wszak we wtorek skurcze już nie były tak częste i silne (nie wiedziałam, że w macicy można mieć zakwasy - a jednak życie wciąż mnie zaskakuje xD) ale wg. karty był to wynik działania tegoż leku. Jednak poinformowałam profesora o moim braku zgody, a on wywindował moje ego stwierdzając, że to była bardzo dobra decyzja, bo w 36 tygodniu ciąży tak silne działanie nie jest już niezbędne. Tak więc po dodatkowym badaniu USG dostałam upragniony wypis.

Tak więc zakończyła się moja doba w szpitalu. I chociaż wyglądam jak bo bitwie (2 solidne siniaki na jednej ręce i piękny granat ( przynajmniej pasuje do mojego ulubionego sweterka ;) ) po pękniętej żyle na drugiej ręce), to ogólnie było dobrze. Bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie lekarze i położne (nie licząc oczywiście moje "ulubionej" Frani) swoim podejściem do pacjenta.

Na koniec wstawiam (obiecane wcześniej) zdjęcie podtytułem "Całkiem Młoda Mama czy może Księżyc w pełni?" wykonane w sobotę, podczas finału Przedsiębiorczej Kobiety (relacja wkrótce) przez Monikę Woroniecką:


Patrząc na to zdjęcie przychodzi mi na myśl tylko to, że po porodzie czeka mnie ostry trening - polecacie jakiś system treningowy?


wtorek, 18 marca 2014

36 tydzień ciąży - plan porodu

U mnie własnie trwa 36 tydzień ciąży. W związku z różnymi dolegliwościami już wiem dlaczego na ciążę częściej mówi się tak, niż np. "stan błogosławiony". Chociaż biorąc pod uwagę chrześcijańskie zapędy do samoumartwiania, to stan jest jak najbardziej błogosławiony ;) Ale czego się nie robi dla Bąbelka :) Najważniejsze, a by mała urodziła się cała i zdrowa i tego jej życzę. W zeszły czwartek byliśmy u lekarza. Mała waży 2084 g i ma obwód główki 31 cm. Mała jest drobniutka i malutka i życzę jej, aby metabolizm i budowę miała raczej po swoim tacie niż mamie (wiem, co mówię). Niby malutka i drobniutka, ale z czysto matematycznych wyliczeń wynika, że główka ma już około 10 cm średnicy. Jak to ma się tam zmieścić?!

Plan porodu 

W wielu książkach i na wielu forach polecają wszyscy zrobić plan porodu. Obawiam się, że dotyczy on bardziej szpitali i klinik prywatnych niż państwowych i jak ktoś trafi na dość otwartą położną, można go zrealizować. Wg. rozporządzenia Ministra Zdrowia, określającego procedury postępowania w opiece nad kobietą i dzieckiem podczas ciąży fizjologicznej, fizjologicznego porodu, połogu oraz opieki nad noworodkiem, Dziennik Ustaw Nr 187 z dn. 7.10.2010 poz. 1259 kobieta powinna coś takiego opracować ze swoim lekarzem lub położną prowadzącą.
W związku z tym, że mój lekarz mówiąc brzydko "kładzie hmm.. patyk" (żeby nie użyć bardziej dobitnego określenia patyka na "l") na wiele rzeczy i o większości muszę informacji szukać sama, bo on twierdzi, że niepotrzebne lub po prostu zapomina (nie twierdzę, że jest złym lekarze, po prostu nie odpowiada moim kryteriom lecz teraz jest już za późno na zmiany) , a położnej prowadzącej nie mam, to plan takowy zamierzam opracować sama przy wsparciu mojego M.

Co powinien zawierać plan porodu?
Oprócz danych osobowych przyszłej mamy należy sobie odpowiedzieć na kilka pytań:
Czy chcemy, aby ktoś był z nami przy porodzie?
Bardzo bym chciała, aby w tym wydarzeniu towarzyszył mi mój M :) Na szczęście on podziela moje zdanie.

Czy zgadzam się na ogolenie łona?
Tutaj mam zagwozdkę, czy jest to naprawdę potrzebne. Oczywiście wolałabym to zrobić sama, ale uwierzcie mi - w pewnym momencie brzuch osiąga takie rozmiary, że zaczyna się "lustrzyca" i można to robić za pomocą lusterka lub po omacku. W sumie, ciekawi mnie efekt tych moich zabiegów - czy to wygląda jakoś względnie, czy może wyglądam jakbym wpadła pod nie naostrzoną kosiarkę xD Ale jeżeli będzie taka potrzeba i ja nie będę w stanie tego zrobić to życzę sobie, aby chociaż żyletka była ostra.

Czy zgadzam się na lewatywę?
Na szczęście w większości przypadków podczas pierwszej fazy porodu organizm sam się oczyszcza ze wszystkiego, co mogłoby "zabrać" część energii potrzebnej do tak wielkiego wysiłku jak poród, a co jest mu najłatwiej odrzucić? Oczywiście zawartość żołądka i jelit. Dlatego też w większości przypadków może odbyć się bez lewatywy, ja jednakże wolałabym już to (mam nadzieję, ze to również mogłabym zrobić sama w zaciszu szpitalnej łazienki lub też, że będę na tyle przezorna i zrobię to przed wyjazdem) niż przy porodzie rodzinnym ukazać mojemu M zawartość moich kiszek (są pewne rzeczy, których wolałybyście swoim mężom nie pokazywać - u mnie jest to właśnie jedna z nich ;) ).

Czy zgadzam się na cewnik?
Jeżeli tylko będzie się dało, to będę się zapierać rękoma i nogami przed tym.

Czy chciałabym znieczulenie i jeżeli tak, to jakie?
Zewnątrz-oponowe mnie troszkę stresuje negatywnie, ale sądzę, że z moją odpornością na ból zgrywanie bohatera skończy się z pierwszymi skurczami xD

W jakich pozycjach chciałabym rodzić?
Według większości źródeł pozycja leżąca czy też półleżąca na plecach jest pozycją najbardziej bolesną. Da się to bardzo sensownie wytłumaczyć. Przecież w tej pozycji cały bąbelkowy ciężar (określenie czysto fizyczne, gdyby ktoś stwierdził, że "bąbelkowy ciężar" jest stwierdzeniem niepozytywnym) naciska na odcinek krzyżowy kręgosłupa oraz na tzw. "korzonki" które się tam znajdują. Jestem zdania, że jest to jak najbardziej prawdziwe stwierdzenie, ponieważ już teraz nie jestem w stanie leżeć na plecach, bo "w krzyżu wtedy łupie", a co dopiero przy dodaniu skurczów. Także taka pozycja odpada u mnie i wolałabym pozycję "kucającą" (ze względu na moje kolana nada się tu piłka) lub też coś, co pozwoli moim pleckom odpocząć, czyli wszelkie opcje pochylania się do przodu - zobaczymy jak wyjdzie w praniu :)

Czy zgadzam się na nacięcie krocza?
Mówiąc szczerze wcześniej myślałam, że jest nacinana tylko skóra, lecz niestety również mięśnia kroczowo-łonowego i poprzecznego powierzchownego krocza. Także ze względu na przyszłość swoich mięśni, wolałabym tego jak najbardziej uniknąć i zastosować tylko, jeżeli będzie to niezbędne i zagrażać mi będzie pęknięcie tkanek (jednak rana cięta zrasta się znacznie szybciej i ładniej niż nierówne pęknięcie).

Czy chciałabym aby dziecko podano najpierw mi czy też najpierw je wytarto i zważono?
Oczywiście, że wolałabym najpierw potrzymać bąbelka. Sądzę, że ważenie i mierzenie opóźnione o kilka minut wyniku nie zmieni.

Czy chcę aby pępowinę przeciął mój partner?
Oczywiście :) Jednakże oboje jesteśmy zdania, że dobrze byłoby odczekać chwilkę, zanim się to zrobi. Zmiana środowiska to dla dziecka ogromny szok i dobrze jest mu dać chwilę na ustabilizowanie się. Jest to według mnie jeden z najważniejszych punktów tego planu.

Czy mam jakieś dodatkowe prośby?
W wielu miejscach poleca się muzykę relaksacyjną. Jak dla mnie bardziej tu pasuje....


Do tych rozważań teść stwierdził, że do skurczy nadaje się bardziej "Highway to hell" AC/DC xD



Rozważania wydają się być śmieszne, ale w sumie takie piosenki mnie pobudzają do działania i poprawiają mi humor, więc może to jest jakieś rozwiązanie?

Plan prawie gotowy. Teraz należy to ująć w ładne słowa i spisać na kartce jako dokument. Oczywiście należy się liczyć z tym, że są sytuacje, którym człowiek nie jest w stanie zapobiec i które mogą zmusić do zmiany niektórych punktów, jednak życzę sobie, aby wszystko przebiegło bardzo pozytywnie :)

Torba do szpitala spakowana, ubranka w szafie poukładane, teraz radosne oczekiwanie. Przynajmniej zajmowanie się przygotowaniami pozwala to zapomnieć o stopach wielkości odnóży Yeti ;)

Teraz tylko:

A Wy? Czy miałyście swój plan porodu? Jak się sprawdził? Jak jeszcze się przygotowywałyście? Może coś doradzicie/odradzicie? :)

Galaretka mleczno-migdałowa z owocami, czyli zachcianki ciążowe część kolejna :)

Od jakiegoś czasu znajomi proszą mnie o przepis na pewne danie. Postanowiłam go umieścić tutaj, ponieważ jest prosty do wykonania i ostatnio całkiem często go robię :)

Składniki (ilość w zależności od zapotrzebowania ;) ):
mleko
cukier
żelatyna
migdały (najlepiej płatki lub pokruszone)
olejek różany (lub inny, który Wam smakuje - ważny, aby był naturalny i jadalny)
owoce (według uznania)

Wykonanie:
W garnku gotujemy mleko z migdałami. Ja wrzucam taką większą garść (1 większe opakowanie) na litr mleka. W oryginalnym przepisie należy je zmiksować ("Kuchnia chińska - tradycje, smaki, potrawy"), ale ja wolę, jak są lekko chrupiące pod zębami. W czasie gotowania dodaję cukier. Tutaj według uznania, ponieważ jedni lubią bardziej, inni mniej słodkie potrawy. Na 1 litr mleka ja daję pół szklanki. Jeżeli dodacie cukier puder, to znacznie szybciej się rozpuści.
Gdy mleko już prawie się zagotuje, wyłączamy palnik pod garnkiem i dodajemy żelatynę i mieszamy do rozpuszczenia. Aby przyspieszyć czas tężenia, dodaję około 5-6 łyżeczek na litr mleka. Gdy żelatyna się rozpuści, dodajemy olejek w następujący sposób: Na mały spodeczek wlewamy jedną łyżkę naszego mleka, a następnie wkraplamy 2-3 krople olejku, mieszamy i wlewamy do garnka. Nie polecam wlewać olejku bezpośrednio do garnka, ponieważ niechcący możemy wlać go znacznie za dużo. Przez to uzyskamy nie lekki aromat, a będziemy mieć wrażenie, że jemy perfumy ;)
Następnie mleko wylewamy do misek lub naczynia żaroodpornego i chłodzimy. Po ostygnięciu polecam wstawić do lodówki - znacznie przyspiesza to czas oczekiwania. Ja polecam dwa sposoby chłodzenia:
1. Wylewamy mleko do naczynia żaroodpornego, aby utworzyło cienką (ok. 2 cm) warstwę, a następnie po stężeniu tniemy w kostkę i wykładamy na talerze.
2. Wylewamy mleko do foremek silikonowych. Jest to moim zdaniem bardzo przyjemna forma schładzania, ponieważ od foremek silikonowych masa świetnie odchodzi i możemy uzyskać fantastyczne kształty, wykładając zastygniętą galaretkę na talerze.

Ostatnia rzecz, to owoce. Owoce świetnie się komponują z nasza galaretką. Tutaj według uznania wykładamy je bezpośrednio na galaretkę na talerzu.
Ja uwielbiam liczi. Pasuje zresztą idealnie.
Jest to bardzo dobry sposób na eksperymenty z różnymi, niepoznanymi do tej pory owocami. Ja poeksperymentowałam troszkę z karambolą, którą jadłam pierwszy raz i bardzo pozytywnie się zaskoczyłam :) Przy takich eksperymentach nasuwają się najróżniejsze skojarzenia. Karambola np. według mnie smakuje jak kwiaciarnia. Inna koleżanka natomiast, jedząc pierwszy raz melona stwierdziła, że smakuje jak ziemniaki z trawą (pozdrawiam autorkę najlepszych porównań, jakie znam ;) ).

Poniżej zdjęcie gotowej potrawy. Chłodzona była w naczyniu żaroodpornym (z silikonowych foremek wygląda bardziej okazale, lecz nie zrobiłam niestety zdjęcia). Z owoców do tej wersji wybrałam liczi, karambolę, brzoskwinię. Kwaskowate pestki granatu pozwoliły na przełamanie słodkiego smaku.





P.S. Zdjęcie robione w warunkach domowych telefonem komórkowym, a co za tym idzie - jakość jest mierna. Ale i tak liczy się smak :)




poniedziałek, 10 marca 2014

34-35 tydzień ciąży - przygotowania do porodu i rozszerzające się spojenie łonowe

Nowy dzień - nowa notka :) Na dworze piękne słońce i wysoka temperatura (17 stopni to jak na marzec i nasz rejon podlaski upał :) )
Syndrom wicia gniazda i przygotowań do porodu i przyjęcia Bąbelka do domu osiągają coraz wyższe poziomy. Stosy ubranek rosną :) W szafie zrobione miejsce powoli się zapełnia. Postanowiłam układać rozmiarami, aby było łatwiej z późniejszym przebieraniem - dziecko wyrośnie z jednego rozmiaru i cała część półki do schowania :) Jak skończę - zamieszczę zdjęcie. Ubranka wędrują do nas z różnych stron - po braciach, po kuzynach, po znajomych. Oczywiście sama również nie mogłam się powstrzymać aby nie przejść się chociaż na chwilkę do sklepu i czegoś nie zakupić. Wykorzystałam więc chwilkę lepszego samopoczucia i wybrałam się wraz z koleżanką na zakupy. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym, że większość maluszkowych ubranek to 100% bawełna :) Jako "czytaczka" składów i metek bardzo mi się to spodobało. Znalazłam również bardzo ładną sukienkę lnianą, chociaż mój M twierdzi, że nie ma co się nastawiać na różowe sukienki, bo jeszcze bąbelek może nam pokazać, że sukienki wcale nie będą potrzebne. Ciekawi mnie, jak to będzie.
Gorzej niż ze składem ubranek, sytuacja wygląda z kosmetykami dla dzieci. Wybierając nawilżane chusteczki do wyprawki miałam nie lada zagwozdkę, które wybrać. Składy mnie odrzucały i tak odrzucałam jedne za drugimi i w ręce zostały mi tylko jedne, które uznałam za najlepsze. Mają według mnie najlepszy skład pośród dostępnych w hipermarkecie. Są to chusteczki marki Nivea.



Poniżej przedstawiam jeszcze dwie moje "zdobycze" :) Nie mogłam się im oprzeć.





Ból spojenia łonowego i sposoby na poradzenie sobie z nim
Niestety chwile, kiedy mogę sobie pozwolić na wyjście nie są częste, ale za to sprawiają wiele radości :)
Ostatnimi dniami (dziś w szczególności) zmagam się z kłuciem w spojeniu łonowym. Jest to na tyle dokuczliwe, że nie jestem dziś w stanie chodzić. Wcześniej to się zdarzało czasem, lecz dziś od rana przejście się na dół do toalety sprawia mi niesamowity ból. Jakby ktoś wbijał mi szpilki w spojenie łonowe. Czasem sobie pokrzyczę z bólu. To mi pomaga. Dziś po przyniesieniu na górę obiadu zorientowałam się, że nie przyniosłam wody i soli. Na myśl o ponownej wędrówce dostałam ataku płaczu.
Potencjalne sposoby na ten ból, które miałyby pomóc:
-ciepły prysznic - sprawdzone i niestety nie działa (chociaż cała reszta miednicy czuje się znacznie lepiej po takim zabiegu)
-położenie się lub zmiana pozycji - leżenie na plecach odpada (za bardzo boli reszta miednicy), leżenie na boku jest jak najbardziej pomocne lecz po krótkim czasie muszę zmienić bok, ponieważ biodra również nie są bezbolesnym miejscem i po dłuższym czasie dają się we znaki
-termofor lub zimne okłady - nie próbowałam i raczej nie spróbuję - ani jeden ani drugi sposób nie jest raczej wskazany w ciąży moim zdaniem
Więcej sposobów nie znalazłam, więc zostaje leżenie, którego, przyznam szczerze, mam serdecznie dość. życzę sobie, aby ten stan był przejściowy i abym po porodzie mogła normalnie chodzić i funkcjonować, zajmując się zdrowym bąbelkiem :) I Wy tez mi tego życzcie :)

Zachcianki w ósmym miesiącu ciąży
Kwestie jedzeniowe bardzo się mi się zmieniły od początku ciąży. Teraz mam ogromną czekoladę i właściwie mogłabym jeść 3 rzeczy na zmianę: pomarańcze, lody i czekoladę.
Bardzo popularny zapach benzyny u wielu ciężarówek mnie nie kręci, lecz uwielbiam zapach detergentów i sklepów obuwniczych. Proszek do prania pachnie tak niesamowicie, iż mogłabym go wąchać całymi dniami. Tak samo lakier do paznokci. Ciekawe, skąd się to bierze.

poniedziałek, 3 marca 2014

Słodkie kopniaki, czyli jak szybko kobieta staje się miłośniczką masochizmu ;)

Zaczął się 8 miesiąc ciąży! :) Oznacza to jeszcze 2 miesiące do planowanego rozwiązania :) Ostatnie tygodnie minęły bez notki, ponieważ spędziłam je głównie na leżeniu lub ewentualnej wspinaczce po schodach. Spowodowało to lekkie wypadnięcie z obiegu (jeżeli nawet przy komputerze nie jest się w stanie spędzać wiele czasu, to jest to całkiem wytłumaczalne) Nasz pokój mieści się na piętrze, a toaleta jest na dole i w związku z tym, przy bolącej miednicy, wyjście do toalety staje się istną wyprawą. Jeżeli mam lepszy dzień, to po prostu powolnym krokiem, niczym dostojna słonica przemierzam korytarz, a następnie sunę po schodach. Po powrocie do pokoju idealnym porównaniem do mojego wejścia przypomina się pewna fraza ze Starcraft'a (pierwsze sekundy):
Lub lepiej tutaj.
Dla tych, co grali, nie trzeba tłumaczyć xD

Jeżeli mam gorszy dzień, bardziej przypominam pijanego hipopotama, niż dostojną słonicę i pojękując wspinam się po schodach na czworaka. Ewentualnie na wieść, że mam iść na dół, wyglądam mniej więcej tak:

P.S. Muzyka też pasuje ;)
P.P.S. Dzięki mojemu M i jego rozluźnianiu pozycyjnemu, na szczęście mogę częściej stosować dostojne sunięcie naprzód bez pojękiwania :) Jeżeli któraś z kobiet w ciąży ma problemy z bólem miednicy i bioder, to polecam pójście do dobrego masażysty na zabieg rozluźniania pozycyjnego (tym z Białegostoku mogę polecić jednego świetnego ;) )

Z nowości ciążowych jest jeszcze siara. Co prawda pisałam o niej już wcześniej, ale teraz czasem kapie ze mnie sowitymi kropelkami. Wkładki laktacyjne poszły w ruch już jakiś czas temu i zobaczymy, jak to będzie później. Dobrze, że jest. Mam nadzieję, iż to świadczy o tym, że potem nie będzie problemu z mlekiem (w końcu te dodatkowe 5 rozmiarów miseczki musi się na coś przydać xD) i tego też sobie i bąbelkowi żądnemu cyca życzę :)

Za 2 tygodnie kolejna wizyta. Podczas ostatniej -2 tygodnie temu- Bąbelek był w położeniu poprzecznym. Z obserwacji wynika, że najprawdopodobniej młoda jest już nogami do góry. Wnioskuję to z kopniaków skierowanych w wątrobę lub też żołądek. To ciekawe, jak kobieta szybko może zaakceptować tak nieprzyjemną fizycznie sytuację i się z niej cieszyć :) Ktoś zapyta "a co w tym przyjemnego?", a ja odpowiem "lepiej zapytać, co się dzieje w psychice, jak przez jakiś czas bąbelek śpi i nie ma zamiaru kopać po żołądku" xD Lepiej, żeby kopniaki powodowały podskakiwanie niż żeby ich nie było.
Uwielbiam swój podskakujący brzuch :)


I na koniec wstawiam (stare - nie mam zrobionego świeżego, ale obiecuję, że to się zmieni :) ) zdjęcie ze zdaniem, które ostatnio późną nocą podczas rozmowy z koleżanką przyszło mi do głowy: