"Jajecznica porzucenia"
Ostatnie dni minęły bardzo pracowicie, chociaż przyjemnie. Miło jest spędzić czas ze znajomymi i czasem pogadać o większych czy mniejszych głupotach. Jedna z moich koleżanek ostatnio podłapała razem ze mną swego rodzaju "głupawkę" i w rozmowie o muzyce ponarzekałyśmy, jak mało jest współcześnie artystów, którzy się przebili i jednocześnie dalej tworzą sztukę, a nie śpiewają o jajecznicy jak bohaterka Idola w piosence o porzuceniu przez chłopaka. Przecież alegoria jajka do porzucenia jest jasna, jak żarówka firmy Osram. Wśród wielu peanów na temat jednych i narzekań na temat innych, utkwiła mi w głowie pewna sytuacja: K (jak koleżanka :P) zastanawiała się, czego lubi słuchać, a ja chciałam jej pomóc i mówię "no przecież Beaty słuchasz". Jej odpowiedź: "No... jak Beata mówi, że nie ma wody na pustyni, to ja jej wierzę". I jak tu nie słuchać piosenek z takimi mądrościami :PJeżeli chodzi o ogólne samopoczucie, to stanowczo próbuje mną rządzić hormon, ale go dzielnie obcasem wbijam w ziemię (tu polecam skecz Czarka Pazury "Bardzo uniwersalne tematy"- chciałam wstawić link, lecz niestety nie jestem w stanie go znaleźć w sieci). Niech się nie panoszy wariat jeden (hormon oczywiście) xD
Dwie tury śniadania i inne rewelacje z frontu.
Kontynuując, jedzenie dalej na przemian mnie odrzuca i przyciąga. Śniadanie muszę jeść na dwie tury. Pierwsza tura odbywa się zazwyczaj przy pomocy małej kromki chleba z masłem. Następnie następuje faza leżenia i czekania z nadzieją, że może jednak uda mi się nie zwymiotować. Po kilku-kilkunastu minutach biorę kilogram odwagi i wstaję, aby zjeść drugą turę śniadania, które już jest zazwyczaj normalnej wielkości. Tutaj zazwyczaj następuje ulga spowodowana najedzeniem i brakiem mdłości. Na co mam ochotę? Stanowczo na piwo (ależ szkoda, że jest alkoholowe i pić nie wolno, bo pachnie mi tak, jak nigdy przedtem), pomarańcze i chrupki (najlepiej słone) lub bułki z ziarnami z całą toną masła i drugą toną pomidorów. Właściwie z tego mógłby się składać mój jadłospis.
Jeżeli już w tytule wpisałam "inne rewelacje" to pora napisać o miednicy, która sprawia, że świat staje się stanowczo mniej piękny. Dół pleców sprowadza mnie do stanu agonalnego. Momentami poruszam się jak stara babcia, wstając przez kilka minut ze stękaniem jakbym grała w tennisa. Jak dobrze, że mój M jest masażystą. Niech żyją masażyści :) Dzięki jego wysiłkom czasem mogę nawet normalnie chodzić :) Podobno jest to spowodowane rozszerzaniem się wcześniej wspomnianej miednicy. Biorąc pod uwagę, że moje biodra zawsze uchodziły za dość szerokie, to nie wiem, do jakiego momentu chcą się poszerzać. Szafy trzydrzwiowej? Do tego przeglądam internet, a tam mi wyskakuje jakże pokrzepiająca informacja:
bezuzyteczna.pl |
Serdecznie pozdrawiam serwis bezuzyteczna.pl, który sprawił, że myślenie o całych tych "przyjemnościach" spowodowanych ciążą i porodem staje się jeszcze bardziej ciekawe (co nie zmienia faktu, że serwis bardzo lubię przeglądać i go polecam :) ).
Dość narzekania. Miłe rzeczy też się zdarzają :) W zeszłym tygodniu w czwartek (07.11) poczułam pierwszy raz ruchy bąbelka! Ciekawe uczucie. Takie gilgotanie od środka, które się nasila, jak mój M dotyka brzucha. Od razu napiszę, iż jestem pewna, że nie były to ruchy jelit, bo to zupełnie inne uczucie. Wtedy był 17 tydzień. Podobno to dość wcześnie, ale to też oznacza, że dziecko jest silne :)
Wizyta u lekarza i podejrzenie toksoplazmozy
W ten sam dzień byliśmy również u lekarza z wynikami badań krwi. Piszę byliśmy, bo M chodzi ze mną na wszystkie wizyty za co jestem mu bardzo wdzięczna (chyba już o tym wspominałam nawet wcześniej na łamach bloga). Ja jestem panikarą, on ostoją spokoju, więc jego wsparcie jest bardzo ważne. Tym bardziej, że moje wyniki krwi były bardzo dobre, poza jednym aspektem - toksoplazmozą. W skali, gdzie wynik IGM - niepewny kończył się na 0,99, u mnie wynosił on 1,0, czyli został określony jako "pozytywny". Moja natura panikary toczyła wewnętrzny bój z rozumem o interpretację wyniku, bo przecież mógł być fałszywie dodatni. Co to jest takiego ta toksoplazmoza? W skrócie jest to pierwotniak, który cały cykl życiowy przechodzi tylko u kotowatych.Można się nim zarazić bezpośrednio od kota, jedząc surowe mięso, w którym znajdują się cysty lub też jedząc brudnymi rękoma, kiedy wcześniej złapało się coś, co miało styczność z kocimi odchodami. Kota nie posiadam, surowego mięsa nie jem, ręce myję, to skąd ten wynik?
Na szczęście lekarz skierował mnie na ponowne badania czynnika IGM oraz IGG. Poszłam do prywatnego laboratorium z nadzieją, że mają lepszy sprzęt i wynik będzie bardzo dokładny. Oba wyszły negatywne (hurra!), przy czym IGG 0,0, a IGM ) 0,1 gdzie negatywny był do 0,54 :) Taka ulga :)
Wizyta u lekarza była okraszona krótkim USG, na którym bąbelek dzielnie nam machał, ale (równie dzielnie) zakrywał się na wszelkie możliwe sposoby i nie chciał powiedzieć, kim jest - chłopcem, czy dziewczynką. Szkoda - trzeba będzie domyślać się dalej. Jedna z moich koleżanek bardzo trafnie określiła sytuację "pomacham wam ale płci nie zobaczycie" określeniem "Siema ale nie ma". Moim zdaniem jest to strzał w dziesiątkę.
Na dziś to tyle. Już wkrótce post o nowych zakupach ubraniowych, test rajstop i zdjęcie rosnącego brzucha. Bądźcie z nami!
P.S. Więcej aktualności na: https://www.facebook.com/calkiemmlodamama
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz